So Slow

W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu

Gatunek: Alternatywa

Pozostałe recenzje wykonawcy So Slow
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-11-13
So Slow - W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu So Slow - W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu
Nasza ocena:
6 /10

Po albumie „3T” Michał Głowacki zrobił sobie przerwę na Latające Pięści („Procedury wewnętrzne”) i projekt Non Violent Communication („Obserwacje”), zresztą w tym drugim palce maczał również spiritus movens So Slow, perkusista Arkadiusz Lerch.

Jazzowo-elektroniczny skok w bok miał najwyraźniej olbrzymi wpływ na to, w którym kierunku ewoluowała stołeczna kapela. Zespół na poprzednim krążku błąkający się z rozwścieczeniem pośród gruzów blokowisk, obecnie jakby pod jednym ze zniszczonych bloków odnalazł zejście do katakumb czy lochów i właśnie tam się udał. Podziemny, ale i cmentarny klimat jest na „W otwarte dłonie…” niemal namacalny, a budują go ambientowe, elektroniczne tła Głowackiego i Daniela Kryja. Sączą się one niespiesznie i stanowią gęste spoiwo dla czasem eksperymentalnego, gdzie indziej plemiennego, a jeszcze później melodyjnego bębnienia Lercha, w którym sporo jest z psychodelii, narkotycznej transowości, rytualnego zamroczenia i pierwiastka obłędu. Przy okazji ponad 12 minutowego „sypie” nieomal widać tańczące w rytualnej ekstazie szkielety, to jakby muzyczna wersja motywu danse macabre – upiorności dodają świetne, przeszywające chłodem partie jazzowej trąbki Wojciecha Jachna.

Nihilistyczne, anarchistyczne, rozmiłowane w burzeniu implikacje zniknęły z So Slow totalnie. Podobnie jak industrial, post- i zimna fala. Pozostały senne melorecytacje („otwarte dłonie”) i nieomal liturgiczne, obrządkowe wokale („gruz przedświtu”). Gitara pojawia się rzadko, a nawet jeśli to prowadzi usypiające, mantryczne zagrywki, natomiast elektronika wyzbyta została z agresji, a stawia na spokojne, rozpsychodelizowane pejzaże. Tak brzmiał Pink Floyd na „A Saucerful of Secrets” albo w Pompejach: neurotycznie, somnambulicznie i awangardowo.

Szkoda tylko, że z tej wędrówki po katakumbach tak naprawdę niewiele wynika. Nie ma tu jakiejś konkretnej pointy, celu podróży. Same rozciągnięte do granic ambientowe pejzaże nie są w stanie udźwignąć krążka jako całości – ambient w pewnym momencie stał się niejako domeną awangardowości i artyzmu, chciał robić go każdy, ale znak równości pomiędzy ambientem i sztuką obecnie się już mocno zatarł. To co Głowacki i Lerch wykoncypowali w tej estetyce pod banderą Non Violent Communication było o wiele donioślejsze, ciekawsze i pełniejsze, na So Slow zabrakło już jakiejś myśli przewodniej, a w rozciągniętych kompozycjach mało się dzieje, czasem wręcz nic poza mozolnie przetaczającymi się przez głośnik akordami.

Warto zaznaczyć, że przy „W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu” palce maczał również basista Łukasz Lembas i Marcin Klimczak za stołem mikserskim pracujący też przy „Obserwacjach”. Tam całość pociągnął rozkrzyczany, szalony wręcz saksofon Rafała Wawszkiewicza, tu odczuwam niedostatek elementu, który robiłby za pierwszy plan. Pozostała muzyka tła, wciąż frapująca i intrygująca, budująca gęstą atmosferę, ale jednak mocniej ilustracyjna i przy kolejnych odsłuchach umykająca gdzieś na boczny tor.