Trivium

What the Dead Man Say

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Trivium
Recenzje
2020-05-07
Trivium - What the Dead Man Say Trivium - What the Dead Man Say
Nasza ocena:
9 /10

Prezentujemy dwa różne spojrzenia na najnowszy album Trivium "What the Dead Men Say".

W dobie pandemii koronawirusa poważnym niebezpieczeństwem wydaje się odsłuch nowego albumu Trivium zatytułowanego „What the Dead Man Say”. Wizytę u stomatologa trudno umówić, a dziewiąty materiał studyjny kapeli z Florydy grozi utratą wszystkich zębów. Ja swojej szczęki do tej pory nie pozbierałem z podłogi. Arcydzieło!

Trivium znajduje się na fali wznoszącej od kilku lat. Wyrazisty, dojrzały styl, wypracowana tożsamość i znaki rozpoznawcze, a także przeszło dwudziestoletnie ogranie wreszcie eksplodowały. Wydawało się, że ostatnie nagranie kapeli, „The Sin and the Sentence” z 2017 roku, będzie stanowić jej opus magnum dla potomnych. Tymczasem w 2020 roku Matt Heafy i jego kompani poszli jeszcze dalej – w prawie 47 minutach muzyki zawartej na „What the Dead Man Say” otrzymujemy nowocześnie brzmiący, mięsisty i absolutnie inspirujący thrash metal z silnymi wpływami metalcore'a i heavy metalu.

Potencjalny klasyk otwiera dwuminutowe intro „IX”, będące zręczną zapowiedzią instrumentalnego trio w składzie Corey Beaulieu, Paolo Gregoletto i Alex Bent, którzy w tej niepozorności mówią językiem klasyków: kill ‘em all! W rzeczywistości każda kolejna kompozycja na krążku okaże się biczowaniem dźwiękiem. Niepostrzeżenie znajdujemy się w numerze tytułowym, który na komendę Matta Heafy’ego osiąga kilka kosmicznych prędkości. Heafy z właściwą sobie manierą pędzi wokalami na ciężkiej i jakże jadowitej ścieżce instrumentalnej.

Muzycy Trivium co rusz podkreślają swoją tożsamość, a to na poziomie akcentów gitarowych, a to w wymyślnej strukturze samej kompozycji, nieoczywistej i nieodpornej na zmiany tempa. Po tej thrashowej rozgrzewce następuje najdłuższy na dystansie całego albumu utwór „Catastrophist”, który wypełniają charakterystyczne manewry instrumentalne. Trivium potrafi tu się maksymalnie wyciszyć, aby bez zbędnych ostrzeżeń uderzyć serią potężnych zagrywek gitarowych. Na krawędziach thrash n’ death o unikatowym stylu zespołu przypomina Heafy, który dysponuje zdolnością przystosowania swoich wszechstronnych wokali do każdego tempa Trivium – ascezy, marszu, galopu, gitarowego TGV.

W tradycyjnych dla kapeli rozważaniach o podgniłej kondycji moralnej współczesnego człowieka wyłania się „Amongst the Shadows & the Stones”. Kilka uderzeń gitarowo-perkusyjnych i growl Heafy’ego na wstępie nieomal doprowadzają do nokautu. Muzycy Trivium są wściekli. Sięgają po metalcore z niemal taką mocą jakby odpalić kilka lasek dynamitu. Numer jednak nie wybucha od razu, a wspina się po schodach wizjonerskiej solówki gitarowej Coreya Beaulieu, aby odpalić w finale metalowym galopem.

Akcenty instrumentalne są ważną częścią „What the Dead Man Say”. Na szczególne miejsce zasługuje bas Paolo Gregoletto, który w „Bleed Into Me” wykreował dialog czterostrunowca z drapieżnymi wokalami Heafy’ego. Efekt sprowadza do skojarzeń z wytworami djentu, choć ostatecznie docieramy do heavymetalowych standardów Trivium. Od tego rozpoczyna się także „The Defiant”, który w obecności słuchaczy rekonstruuje się do thrash metalu. Subtelne balansowanie pomiędzy różnymi wymiarami metalu zawsze było mocną stroną Trivium, a nowy krążek kapeli stanowi ukoronowanie tej zdolności. Wystarczy posłuchać „The Defiant”, aby unaocznić sobie możliwości i wyobraźnię instrumentalistów Trivium, którzy w tej kategorii zawstydziliby niejednego rekordzistę w żonglerce. Tu chodzi o żonglowanie riffami gitarowymi i partiami perkusji – Corey Beaulieu i Alex Bent są niesamowici na „What the Dead Man Say”.

Album zawiera też fragmenty liryczne. Głównie w drobiazgach, takich jak wstęp do utworu „Sickness Unto You”, będącego intymnym wyznaniem Heafy’ego, który na własnych rękach stracił swojego najlepszego czteronożnego przyjaciela. Utwór przepełnia ból i gniew. Liryczne momenty stają się tłem dla thrashu, choć słowa wykrzyczane przez Heafy’ego mogą doprowadzić do kilku prawdziwych łez. Trivium pozostaje na echach tego klimatu w heavymetalowym „Scattering the Ashes” – dynamicznej, nośnej kompozycji, nawiązującej do najbardziej przystępnych nagrań w dziejach kapeli.

Natomiast dwa ostatnie asy w talii „What the Dead Man Say” są thrashowym daniem głównym serwowanym przez Trivium. Pełna niespodziewanych, kapitalnych zagrywek struktura „Bending the Arc to Fear” odzwierciedla kunszt Amerykanów w tworzeniu wciągającego thrashowego labiryntu, zaś hymnowy „The Ones We Leave Behind” stawia wyraźny stempel na tym, co dzisiaj Trivium wnosi do metalu. To kapela, która nie odwraca się od inspirującej przeszłości gigantów gatunku, ale też sięga po całą paletę dobrodziejstw nowoczesności. Potężne thrashowe riffy gitarowe, głęboki i wielobarwny wokal oraz nadaktywna perkusja w połączeniu z dopracowaną w szczegółach produkcją to recepta na metalową bombę, która ma szansę zainspirować kolejne pokolenia twórców.

Co zatem mówią umarli? Wielki Philip K. Dick próbował znaleźć odpowiedź gdzieś na początku lat sześćdziesiątych XX wieku. Trivium poszukuje dzisiaj. W obu przypadkach mówimy o arcydziełach, które potrzebują czasu, aby zostać odpowiednio docenione. Nie mam wątpliwości, że „What the Dead Man Say” może okazać się kanonem współczesnego thrash metalu. To krążek nagrany przez dojrzałą kapelę, gdzie w tym przymiotniku wcale nie chodzi o staż członków zespołu, ale o ich muzyczną świadomość, wyobraźnię i możliwości techniczne. Trivium tworzy nowe wzorce gatunku. Z szacunkiem dla zasłużonych twórców, bez respektu dla teraźniejszości.

10/10

Konrad Sebastian Morawski

 

W ostatnich tygodniach hype związany z najnowszym albumem Trivium przerósł nawet najbardziej optymistyczne oczekiwania. Całkiem słusznie, bowiem „What the Dead Man Say” to jedna z najlepszych pozycji w dorobku Trivium, którą śmiało można postawić tuż obok „Shogun”, „Ascendancy” i „In Waves”. Jak na dziewięć krążków w karierze – bardzo dobry wynik.

Po wydaniu udanego „The Sin and the Sentence”, zespół złapał prawdziwy wiatr w żagle. Kluczowy dla tego stanu rzeczy czynnik to rekrutacja Alexa Benta w roli perkusisty. Muzyk znany dotąd z Battlecross i Decrepit Birth doskonale wpisał się w styl zespołu, wynosząc go na nowe, bardziej techniczne i ekstremalne rejony. Co prawda, w materii gitarowych popisów, grupa nie próbuje zbliżać się do poziomu „Shogun”, aczkolwiek w kwestii rytmu, duet Bent – Gregoletto dobitnie pokazuje potencjał drzemiący w obecnym składzie grupy. Wystarczy posłuchać otwierającego album utworu tytułowego, aby mieć swoisty przegląd tego, z czym będziemy mieć do czynienia.

A tu najważniejsza jest motoryka, energiczność i agresja w dowolnej konfiguracji, przy zachowaniu progresywnego sznytu znanego z poprzedniego longplaya. Panowie, wyraźnie podbudowani kreatywnością nowego perkusisty, nie boją się częstych zmian tempa, różnicowania atmosfery, a nawet budowania podniosłych, niemal stadionowych fragmentów. Refreny na tej płycie powinny z czasem wybrzmiewać w dużych halach, a jako że chyba po raz pierwszy (wreszcie!) słyszymy głos wspomnianego basisty w roli wokalu wspierającego nie tylko na żywo, ale i na płycie (podobnie z Coreyem w „The Defiant”), nie mogę się doczekać kolejnej wizyty Trivium w Polsce.

Linie wokalne to osobna kwestia zasługująca na pochwały. Aranże wokali Heafy’ego i produkcja („Bleed Into Me”, „Sickness Unto You”, fragment „Oh Father, Oh Son” w „Scattering the Ashes”) dobrze ilustrują rozwój tego muzyka jako wokalisty. Mniemam tutaj, że pomogło w tym doświadczenie w coverach na Twitchu i rekonstrukcja niektórych cudzych utworów. W kilku przypadkach głos Heafy’ego przypomina możliwości Stu Blocka z okresu Into Eternity, i bynajmniej nie jest to ujma.

Najmniej efektownie Trivium wypada w solówkach. Tych jest zdecydowanie mniej niż na poprzedniku, a sam Heafy chyba oddał to pole do popisu drugiemu gitarzyście. Jak sam przyznał, nie jest w stanie sam zagrać solówek Coreya („Catastrophist”), czego wydaje mi się, nikt nie będzie miał mu za złe. Biorąc pod uwagę jak wiele dzieje się na „What the Dead Man Say”, dostajemy na tyle dużo dobrej jakościowo treści, aby cieszyć się innymi elementami.

8/10

Grzegorz Pindor