Trivium

In The Court of the Dragon

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Trivium
Recenzje
Grzegorz Pindor
2021-10-27
Trivium - In The Court of the Dragon Trivium - In The Court of the Dragon
Nasza ocena:
8 /10

Wymiana pokolenia w świecie gitarowego hałasu tuż, tuż, a Amerykanie z Trivium najwyraźniej przygotowali się na nią znacznie lepiej niż inni.

Pandemia tylko wzmocniła obecny status zespołu, dodając wigoru do dalszego działania i mocy twórczej, aby rok po premierze „What The Dead Men Say” wypuścić album równie dobry, a pod niektórymi względami lepszy. Mało tego, trzy najnowsze płyty tej grupy, są doskonałym dowodem na to w jakim kierunku powinien iść mainstreamowy metal, a o czym zresztą w niedalekiej przyszłości przekona się liczna publiczność na największych festiwalach, chętnie bądź przymusowo oglądająca występy jednego z „nowych” headlinerów. To nie są pobożne życzenia. To też nie ten sam Trivium, który odrzucał na koncertach przepaścią dzielącą wokale na płycie, a na żywo. Mało tego, grupę wyniósł na szczyt nie kto inny jak wciąż rozpatrywany jako nowy członek - perkusista Alex Bent, który najwyraźniej zadziałał na pozostałą trójkę niczym narkotyk, uwalniając drzemiące pokłady kreatywności i uwielbienia dla ekstremalnego metalu. Szczerze, jeśli Trivium ma dziś odrzucać, to chyba tych, którzy łatkę metalcore przypinają na całe życie, zapominając o sile dobrego riffu.

Skoro już padł ten nieszczęsny termin, od którego Trivium zaczynało swoją karierę, śpieszę donieść, że na „In The Court of the Dragon” jest o obecny, ale w ilościach tylko delikatnie przypominających o kamieniu milowym, jakim było „Ascendancy”. Ilość wycieczek w stronę proga, death metalu i szeroko pojętego heavy przewyższa wszystkie dotychczasowe, a jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że dwa poprzednie krążki tak naprawdę, tylko otarły się o ten gatunkowy miszmasz. Im więcej tutaj kombinowania, wyjścia poza schemat i ucieczek od piosenkowej formy (poza „Feast of Fire”) tym lepiej dla samych słuchaczy. Mnogość tematów, ta płynność w przechodzeniu między gatunkami, aż w końcu ogólna siła i wkurwienie tego materiału to jego największa zaleta, zacierająca pandemiczny niesmak. Im dalej w las od utworu tytułowego, z jednym z najbardziej wbijających się refrenów roku, tym lepiej bo nośniej, gęściej, brutalniej, ale z zachowaniem proporcji, z których ten zespół słynie.

Do koncertowego arsenału z pewnością dołączą szybkie, utrzymane w duchu wspominanego kilka akapitów wyżej „Ascendancy”, „A Crisis of Revelation” (to już drugi utwór mocno przypominający strukturą klasyk „The Deceived” ); absolutny hit, stworzony pod te mocniejsze rozgłośnie radiowe, rozpędzone „No Way Back Just Through” z kapitalną solówką Corey Beaulieu, i nieoczekiwanym udziałem wokalnym Paolo Gregoletto (dotychczas pomijanego na płytach). Stawkę uzupełnia znany już z niedawno odbytej trasy siedmiominutowy kolos „The Phalanx”, którego nie powstydziliby się dowolni progresywni metalowcy, którzy równie mocno zerkają w stronę Opeth, co Pestilence skrzyżowanego z The Faceless. Ujmijmy jednak nadprogramową brutalność, dodajmy więcej przestrzeni i miejsca na zapamiętywalność, a dostaniemy gotowy git. Zero nudy, sama jakość; te dwa wyrażenia najlepiej opisują „In The Court of the Dragon”.

Recenzował: Grzegorz Pindor