Imagine Dragons

Origins

Gatunek: Pop

Pozostałe recenzje wykonawcy Imagine Dragons
Recenzje
Grzegorz Bryk
2019-01-31
Imagine Dragons - Origins Imagine Dragons - Origins
Nasza ocena:
5 /10

Gdyby zerknąć wyłącznie na liczby, to bez najmniejszej wątpliwości można stwierdzić, że Imagine Dragons to jedno z największych zjawisk muzycznych XXI wieku. Większe nawet od Lady Gagi.

Aż trzy single osiągnęły lub w ciągu najbliższych dni osiągną miliard (!!!) wyświetleń na YouTube. To kolejno "Radioactive" z debiutanckiego "Night Visions" (2012), który wywindował Imagine Dragons do statusu mega gwiazd oraz dwa kawałki z poprzedniego albumu Smoków "Evolve" (2017): "Believer" i "Thunder" - w tych dwóch przypadkach zespół Dana Reynoldsa potrzebował więc zaledwie roku, by dobić do miliarda wyświetleń. Dla porównania "Bad Romance" Lady Gagi wisiało w Internecie przez dziewięć lat by uzbierać taką liczbę odwiedzin na YouTube i jest to właściwie jedyny numer Gagi, który przekroczył tę barierę (drugi "Poker Face" ma "zaledwie" 500 milionów). Jasne, nie są to jeszcze osiągi Katy Perry, Taylor Swift czy Eda Sheerana, ale trudno nie uznać Imagine Dragons za absolutny top współczesnej muzyki rozrywkowej.

Nie wydaje się by ten pochód Smoków zatrzymał ich najnowszy "Origins", bo w moim mniemaniu otwierający krążek "Natural" ma ze wszystkich wspomnianych kawałków największy potencjał na przebój, jest najbardziej nośny. To zresztą naprawdę świetna, chwytliwa piosenka i gdyby mówić o całym nowym materiale Imagine Dragons wyłącznie przez pryzmat singla, to chapeau bas! Nieprzypadkowo jednak kapela Dana Reynoldsa ma tyluż zwolenników, co przeciwników, a krytyka przeważnie jeździ po albumach bandu jak na łysej kobyle. Jest to zespół przede wszystkim singlowy i "Origins" potwierdza tę tezę, bo poza trzema, może czterema utworami reszty materiału mogłoby w ogóle nie być, tak jest miałki, bezpieczny i bezpłciowy. Krótko mówiąc: nic by się nie stało gdyby Imagine Dragons zaprzestali produkować longplaye, a wypuszczali tylko kolejne single.

Bo co poza "Natural" tu mamy? Przyjemnie kołyszącą "Boomerang", która byłaby całkiem niezłą piosenką, gdyby nie głupiutki tekst - zresztą w okropnym stylu o bumerangu śpiewała całkiem niedawno Ewa Farna i uważam, że temat bumerangów powinien zostać na tamtym „przeboju” definitywnie zakończony, na całe szczęście świat prawdopodobnie o Farnie nie słyszał, więc Dragonsom wybaczamy. Da się przesłuchać napędzanego agresywnym bitem i wokalem "Machine". Bardzo przyjemnie zabrzmi pogodne "Zero" i utrzymany nieco w stylu Twenty One Pilots "Bullet In A Gun". Przy odrobinie samozaparcia mogą spodobać się refreny (tylko i wyłącznie) z "Bad Liar" i "Cool Out". Cała reszta płyty przechodzi obok słuchacza niezauważona. Zresztą, cztery ostatnie kawałki ze standardowego wydania "Origins" są tak bezpłciowe, że można by próbować podważyć ich istnienie.

Pamiętajmy jednak, że Imagine Dragons to komercyjny, radiowy pop. Muzyka produkowana, nie tworzona. Zespół już chyba dawno przestał udawać, że ma jakiekolwiek związki z rockiem, alternatywą czy indie. Dan Reynolds to świetny wokalista i aż szkoda, że jego świta przy każdej płycie ma pomysł na trzy, góra cztery piosenki. Fakt, przynajmniej jedna to zawsze mega przebój. W kategoriach radiowej rozrywki Imagine Dragons robią więc kawał niezłej roboty, zawsze mają ten singiel, który słucha się w miliardach, ale w tym przypadku bierzemy pod lupę cały album, a tego tak po prawdzie mogłoby wcale nie być.