DMA’s

The Glow

Gatunek: Pop

Pozostałe recenzje wykonawcy DMA’s
Recenzje
Grzegorz Bryk
2020-10-26
DMA’s - The Glow DMA’s - The Glow
Nasza ocena:
4 /10

Chociaż pochodzący z dalekiego, australijskiego Sydney DMA’S to skład stosunkowo młody, to w ciągu tych ośmiu lat zdążył przebić się do świadomości znacznego grona odbiorców.

Pomogła na pewno Fifa 17, w której hulał przebój „Play it Out” z debiutanckiego „Hills End” (2016), a w swoje trasy koncertowe zabrali ich choćby Liam Gallagher, Kasabian i The Kooks. I zdaje się, że właśnie w środowisku wyspiarskiego britpopu, tam gdzie wpływy Oasis są aż nazbyt słyszalne, DMA’s odnajdują się najlepiej i wyłącznie do takiego słuchacza zalotnie uśmiechają się Australijczycy.

Szkoda, że w całej swojej inspiracji DMA’s nie mają do zaoferowania nic ponad to, co przez niespełna dwadzieścia lat tworzyli bracia Gallagher i ich miej lub bardziej interesujący naśladowcy. Trzeci studyjny album "The Glow" to banalny brit pop w pigułce, grający gatunkowymi kliszami, ale w sposób grzeczny, nudny, bez polotu i charakteru. Jasne, jest tu kilka przyjemnych melodii, które zapewne można by puścić w radio w jakieś leniwe przedpołudnie jako tło do wyrabiania ciasta na pierogi, ale ciężko doszukać się choćby jednego numeru elektryzującego, mieniącego się jakąkolwiek ciekawostką. Wszystko jest tu wygładzone, bezpieczne, wyretuszowane.

Jest oczywiście ckliwy przebój, przy którym zakochane nastolatki mogą wzdychać do zdjęć swoich wyśnionych miłości („Silver”), jest „Criminals” z motywem nadającym się na dzwonek telefonu czy wyciskacz łez „Learning Alive” – jego słodziutki teledysk zmontowano z ujęć przedstawiających jak zgraną i zwariowaną paczką swojskich chłopaków za kulisami są DMA’s. Poza tym są nudne bity, tęskne syntezatory, grające do kotleta gitary i delikatny, nadwrażliwy wokalista.

Trudno na "The Glow" znaleźć coś ponad garść wyprodukowanych na modłę Oasis pioseneczek, solidnie ociosanych w studiu, odpowiednio cukierkowatych i melodyjnych by spodobały się mniej wybrednym fanom britpopu na Wyspach. Osobiście uważam, że to paździerz, który należałoby odesłać tam skąd przyszedł – czyli do siedziby osób, które z taką dbałością go wypacykowały.