Black Sabbath

13

Gatunek: Rock i punk

Pozostałe recenzje wykonawcy Black Sabbath
Recenzje
2013-07-22
Black Sabbath - 13 Black Sabbath - 13
Nasza ocena:
8 /10

Wielcy powracają. Wśród nich jest Black Sabbath. Cóż to za powrót, zapytają złośliwi, skoro każdy z trójki wiodących muzyków w ostatnim czasie aktywnie tworzył.

Ano, w zespole Osbourne, Iommi i Butler brzmią inaczej. Bardziej przekonywująco, bardziej demonicznie. Czy zatem odrodziła się legenda?

Trudno napisać o "13" inaczej niż przez pryzmat dotychczasowej twórczości Black Sabbath, stylu zespołu, zagranych koncertów, wypowiedzianych słów i uczynionych gestów. Kilkudziesięcioletnie doświadczenia muzyków legendy z Birmingham muszą oddziaływać na jej dziewiętnaste studyjne dzieło. Choćby w poszukiwaniu porównań, konfrontowaniu przeszłości z teraźniejszością. W tej ostatniej Black Sabbath odnajduje się nieźle. Krążek na pewno żadnych oczekiwań nie zawodzi. Następca "Forbidden" z 1995 roku może z powodzeniem znaleźć się wśród najbardziej interesujących dzieł grupy. Oczywiście nie ma w trójosobowym składzie, wspartym w studio przez perkusistę Brada Wilka, żadnego jadu. Trudno się tego spodziewać gdy każdy z wspominanej trójki ma już sześćdziesiątkę na karku. Upływ czasu, naturalne biologiczne zmęczenie muzyków czy wreszcie spojrzenie w przeszłość sprawiają, iż "13" musi brzmieć jak album refleksyjny, stanowiący spojrzenie mistrzów na kondycję metalu, być może rozliczenie grupy z Birmingham z muzyczną rzeczywistością.

Mniej więcej w tym klimacie postrzegam nieco ponad pięćdziesięciu minut premierowej muzyki Black Sabbath. Wszelkie założenia, oczekiwania i teorie bardzo szybko uległy zweryfikowaniu wobec otwierającego dzieło "End Of The Beginning". Nawet jeśli nie ma tu Billa Warda, to kilka dźwięków i wypowiedzianych słów sprawiły iż poczułem na swojej skórze dreszcze! Rzeczywiście uświadomiłem sobie, że legenda powróciła, jednocześnie też rozwiałem wszelkie obawy. Wszak chyba najbardziej zastanawiała mnie kondycja wokalna Ozzy'ego. Nie ma już w jego głosie młodzieńczego szaleństwa, starość uszczupliła go o najlepszą skalę, ale do grobowej deski pozostanie w jego głosie wielka siła. Nawet jeśli stracił szybkość, tak zresztą jak i cały zespół, to tkwi w nim heavy metalowa dzikość. Zespół wybrał też bardzo rozsądny sposób na przesłanie albumu. Geezer Butler, autor wszystkich tekstów na "13" zadaje o wiele więcej pytań niż udziela odpowiedzi. Rozsiewa wątpliwości, odwołuje się do wyobraźni swoich słuchaczy. Słuchając napisanych przez niego słów, tak niewymuszenie wypowiadanych przez Ozzy'ego, wciąż można poczuć, iż Black Sabbath ma coś do powiedzenia, czasem gorzko ocenia, jak np. w "Live Forever" oraz "Damaged Soul", częściej jednak otwiera słuchaczom możliwości refleksji. Słuchając tej płyty na niektóre pytania po prostu trzeba sobie odpowiedzieć.  


A sama muzyka Black Sabbath w 2013 roku to moim zdaniem kompromis pomiędzy hard rockiem a heavy metalem, poszukiwanie złotego środka pomiędzy legendą zespołu, a aktualną kondycją muzyków czy też wreszcie refleksja nad twórczością formacji. W krążku o dużej przestrzeni instrumentalnej nie zabrakło ciężkiego, wręcz doommetalowego klimatu, jak w "End Of The Beginning" i "Damaged Soul" albo fragmentów gdzie zespół zbliżył się do brzmienia balladowego, a najlepszym przykładem w tej materii będzie prowadzony przez gitarę akustyczną i bębenek "Zeitgeist". To zresztą jeden z moich ulubionych momentów albumu. Jest w nim coś bardzo magnetycznego, nawet wręcz romantycznego w tym unikatowym sabbathowskim stylu. Jednak nad całością rozciągają się klasyczne w swoim wydaniu pomysły.

Materiał jest mocno gitarowy, mniejsze znaczenie miały bębny, które chyba ze względu na nieobecność Warda uległy na "13" zmarginalizowaniu. W ten sposób, bez specjalnego przesadzania z tempem, muzycy Black Sabbath balansowali nieco pomiędzy hard rockiem a heavy metalem. Dobrze to odzwierciedlają utwory pt. "Loner" i "Dear Father", które ze swojego dosyć nonszalanckiego rockowego tempa rozkręcają się z gitarą Iommiego do metalowych improwizacji. To nie przypadek, bo licznych riffów, zapadających w pamięć solówek i strunowych wypuszczeń uznanego gitarzysty znalazło się tu od groma.

Najlepsze w dziewiętnastym studyjnym albumie Black Sabbath jest to iż… go brakowało. Powrót muzyków z Birmingham po wieloletniej przerwie z nowym albumem to autentyczne odrodzenie się legendy. Nie chodzi wyłącznie o porządny materiał, ponieważ reinkarnowanie Black Sabbath to także możliwości koncertowe, uśmiech mistrzów gatunku dla następnych pokoleń, rzecz mająca potencjał aby oddziaływać na kolejne fale zespołów. Całość układa się zatem do bardzo prostej konkluzji. Trzeba było tego albumu, trzeba było tego powrotu. Zło dawno nie było tak bardzo kuszące. Jestem... oczarowany.

Konrad Sebastian Morawski