Machine Head - 13.08.2014 - Warszawa

Relacje
Machine Head - 13.08.2014 - Warszawa

Tuż przed koncertem zastanawiałem się, czy jedna z ikon metalu z Oakland, wreszcie w warunkach klubowych, nie zawiedzie i przede wszystkim zabrzmi jak należy.

Ilekroć widziałem Machine Head - a niestety, zawsze na dużych, plenerowych scenach - kapela prezentowała się jak trzecioligowy zespół bez własnego akustyka, a nie jak na legendę tej muzyki przystało, którą na co dzień wspiera sztab ludzi. Co więcej, głowiłem się, czy zupełnie nowe miejsce na muzycznej mapie polski, wielka Progresja Music Zone, mieszcząca się tuż obok centrum handlowego Fort Wola, i jej warunki sceniczne, wspólnie z akustykiem Machine Head, usatysfakcjonują blisko tysiąc fanów, głodnych hitów takich jak "Davidian", "Old, czy "Halo". Obawy na szczęście okazały się bezpodstawne.

Koncert otworzył stosunkowo nowy i mało rozpoznawalny zespół The Black Hearts, który doświadczenie zbierał m.in. na Metalfest w Jaworznie, a w tym roku, u boku Emmure i We Came as Romans w Krakowie. Panowie mają na koncie zaledwie EP-kę, i finalizują nagrania debiutanckiego longa. Cóż, są w naszym kraju całe zastępy zespołów, które po pierwsze, stylistycznie pasowały bardziej do Machine Head, a po drugie, mają dłuższy staż i doświadczenie. Mechanizmy jakie rządzą rynkiem i możliwości, które "nagle" pojawiają się przed młodymi zespołami, są powszechnie znane i nie będę roztrząsał kto i dlaczego pozwolił na ich udział w tym doniosłym, niemal historycznym wydarzeniu (ostatni raz dobiegający pięćdziesiątki muzycy Machine Head, grali u nas 11 lat temu, również w Warszawie).

Stylistycznie, stołeczne The Black Hearts mogłoby podać rękę nieistniejącej już Mouga, Searching for Calm i oświęcimskiemu Captain Grave. Post-hardcore zagrany na bardziej rock’n’rollową nutę z niemal wyłącznym wykorzystaniem czystych wokali (tu akurat duży plus!) z pewnością sprawdziłby się jako doskonały otwieracz, żeby daleko nie szukać, I Aam Giant czy Escape The Face (obie kapele grają niebawem w Polsce). Moje niezrozumienie dla decyzji organizatora udostępniającego scenę The Black Hearts nie było odosobnione, gros ludzi dziwił się, co taki zespół robi przed Machine Head. Czy warszawiacy podołali zadaniu? I tak i nie.  Nie, bo chyba sami wiedzieli, że publika oczekuje po supporcie czegoś innego i nawet nie ma pojęcia co za zespół produkuje się na scenie. A na niej, choć perkusiście należy się spora nagana, panowie wypadają całkiem przyzwoicie i właśnie energią i żywiołem zatarli niesmak związany z ich obecnością.

Gwiazda wieczoru nie kazała na siebie czekać. Robb Flynn i spółka (w tym nowy basista, Jared MacEachern z całkiem fajnego i trochę niedocenianego Sanctity) pojawili się z piętnastominutowym poślizgiem, ale Bogom, można to wybaczyć. Zespół, jak miało się okazać, w doskonałej formie i zadowolony z obecności w Warszawie, dał popis nie tylko umiejętności i profesjonalizmu, ale przede wszystkim udowodnił, że im Machine Head starszy, tym lepszy i powinien sobie odpuścić granie po arenach i stadionach, na rzecz klubowych koncertów. Reszta globu cieszy się nimi oczywiście częściej niż my i nie musi czekać ponad dekadę by zobaczyć swoich ulubieńców. Mam nadzieję, że do tak wspaniałych koncertów będzie dochodziło w naszym kraju częściej, bo jeśli mam wskazać gig roku, to właśnie mam go za sobą.

Atmosfera przepełniona ekscytacją fanów potęgowała wrażenia dostarczane przez Machine Head i na długo pozostanie mi w pamięci niemal zbiorowa ekstaza w trakcie "Davidian" czy pierwszy circle pit wieczoru rozkręcony już na "Imperium", o wspólnym zdzieraniu gardeł w wieńczącym koncert "Halo" nawet nie wspominając. Niektórym nie podobała się "nowa" setlista, składająca się głownie z utworów z trzech ostatnich płyt. Jak sam Flynn powiedział, "Burn My Eyes" wydano dwadzieścia lat temu i sporo się od tamtej pory zmieniło. Moim zdaniem, na lepsze i ciekaw jestem, co zaserwują nam na nadchodzącym albumie. Swoją drogą, wszyscy zebrani mieli okazję, aby sprawdzić, jak udostępniony w sieci w wersji demo "Killers and Kings" sprawdza się na żywo. Jak można się było domyślić, ten mocno napędzany podwójną stopą thrash metalowy banger, sieje ogromne spustoszenie i czuję, że stanie się żelaznym punktem show. A jeśli nowy nabytek będzie śpiewał równie często i na takim poziomie jak w Warszawie, jestem pewien, że fani będą wręcz błagać o ten utwór.

Jedyne czego nie mogę przeboleć, to ballady "Darkness Within". Jak na każdy thrashmetalowy zespół przystało, trzeba ją mieć w zanadrzu, ale wiele bym dał za możliwość usłyszenia "Descend The Shades of Night". To dopiero byłby cios! Niestety, nie było i jeszcze długo nie będzie mi to dane. Trudno, ale prawdę mówiąc, czego by nie zagrali (a np. "Bite The Bullet" mogli sobie mimo wszystko odpuścić i zagrać np. "Slanderous") byłem w "niebie". Być może, to dlatego, że w końcu kwartet wystąpił w klubie, że nie było tam przypadkowych osób, jak na koncertach Metalliki, której często są bezpośrednim supportem, i co najważniejsze, po tylu latach, zabrzmieli jak zespół z najwyższej metalowej półki.

Setlista:
Imperium
Beautiful Mourning
Locust
The Blood, the Sweat, the Tears
Bite the Bullet
Ten Ton Hammer
Darkness Within
Declaration
Bulldozer
Killers & Kings
Davidian

Bisy:
Aesthetics of Hate
Old
Halo

Grzegorz “Chain" Pindor