Wywiady
Ihsahn

Norweski wizjoner metalu opowiada o swoich początkach i tłumaczy dlaczego Jonny Greenwood to geniusz…

2018-09-27

PIERWSZA MIŁOŚĆ NIE RDZEWIEJE

To była kopia Fendera, model Stratocaster. Firma, która go wyprodukowała nazywała się Boogie. Na główce było nawet logo Mesa-Boogie. Do dziś zastanawiam się czy była to po prostu podróbka czy może trafił mi się egzemplarz pochodzący z jakiegoś poprzedniego wcielenia producenta amerykańskich wzmacniaczy. Myślę, że właśnie dzięki tej gitarze, w późniejszym czasie wybierałem podobne instrumenty. Nigdy nie zostałem fanem Les Pauli. Wracając jednak do mojego pierwszego instrumentu. Jak pewnie się domyślacie, była to dość tania gitara. Tata zabrał mnie więc do lutnika, który zainstalował w niej przystawki i kilka oryginalnych części ze Stratocastera. Żeby było śmieszniej, ojciec przywiózł mi ten instrument kilka lat temu, a ja zacząłem na nim nagrywać!

MUZYCZNA EDUKACJA

Miałem książkę, w której znajdowały się tabulatury do wszystkich utworów Iron Maiden z płyty „Seventh Son Of A Seventh Son”. To była dla mnie jedna wielka lekcja muzyki, z której wiele wyniosłem. Mimo że zazwyczaj gram rzeczy atonalne i wyjątkowo ekstremalne, zawsze staram się znaleźć w tym choćby odrobinę melodii. Tak było od zawsze. Kiedy Emperor dopiero zaczynał i Samoth przynosił na próby riffy bazujące na molowych akordach i chromatycznych interwałach, często starałem się w jakiś sposób zmodyfikować je pod kątem melodii. Wiem, że mojego kolegę z zespołu strasznie to irytowało ale właśnie tego nauczyłem się od Iron Maiden: harmonii molowych riffów i durowych triad!

 

DŁUGA DROGA NA SZCZYT

Jeśli chcesz żeby coś się udało nigdy nie miej w zanadrzu planu B! Ludzie jednocześnie zakładają zespoły i idą na studia, bo to najrozsądniejsze rozwiązanie. Trzeba jednak uważać. Jeśli masz plan B, możliwe, że niewystarczająco zaangażujesz się w plan A. Pochodzę ze wsi i myślę, że udało mi się tylko dlatego, że nie miałem żadnej innej alternatywy na przyszłość. Co ważne, kiedy zaczynaliśmy w 1991 roku, nikt nie planował, że założymy zespół black metalowy. To jak powstawały nasze kolejne płyty wynikało z artystycznych ambicji. Myślenie o tym co i jak chcemy grać zaciera całą wyjątkowość. Nigdy nie myślałem o tym co grają inni i jak powinno się to robić. Robiłem to po swojemu i właśnie dlatego nasza muzyka miała w sobie ten pierwiastek wyjątkowości, na który zwrócili uwagę słuchacze. Muzyka rockowa, w przeciwieństwie do tego co serwują nam listy przebojów bazuje na szczerości. Jeśli tego zabraknie, ludzie przejdą obok niej obojętnie.

SPRZĘT TO NIE WSZYSTKO

Nie jestem szczególnie nostalgiczny. Nie posiadam ogromnej kolekcji winyli i nie tęsknię za żadnym sprzętem, który przez lata sprzedałem, zgubiłem lub który został ukradziony. Mimo że czasami lubię bawić się nowymi instrumentami, efektami czy wzmacniaczami to wciąż tylko narzędzia, które pozwalają mi tworzyć. Staram się nie przywiązywać do przedmiotów. Dzięki temu, nic nie ogranicza mnie podczas pracy. Mogę być uczciwy wobec siebie – jeśli coś mi nie idzie, nie zwalam winy na narzędzia. Szczerze mówiąc, cały ten pęd za nowościami, nieustannym wymienianiem sprzętu i szukaniem nowych rozwiązań trochę mi się już znudził. Mam jednak świadomość, że wielu osobom sprawia to ogromną frajdę.

BYĆ JAK RADIOHEAD

Gdybym mógł wybrać jednego artystę, do którego chciałbym zapisać się na lekcje, postawiłbym na Jonna Greenwooda. Praktykowane przez niego podejście do gitary i ogólnie do muzyki jest bardzo podobne do mojego. Jednocześnie czuję, że w jego przypadku jest to jeszcze większa egzotyka. Jonn potrafi używać gitary w niezwykły sposób. Weźmy choćby te pojedyncze, przesterowane uderzenia na początku refrenu do Creep. To są rzeczy, które wychodzą poza instrument. Preferuję pisanie piosenek i formowanie brzmień. Shredding i granie sportowe to raczej nie moja bajka. Kiedy potrafisz nagrać rewelacyjny album z gatunku eksperymentalnego rocka taki jak „OK Computer” a później tworzysz elektroniczne dzieło jakim była płyta „Kid A”, pokazujesz, że twoja muzyka jest prawdziwa. Jednocześnie, obie te płyty, wciąż brzmiały jak Radiohead!