Wywiady
Black Veil Brides

Kalifornijski zespół powraca z płytą ‘Phantom Tomorrow’, na którą czekaliśmy trzy lata. Gitarzyści Jake Pitts i Jinxx zapraszają nas do swojego uniwersum, aby opowiedzieć o wydawnictwie, które może okazać się najlepszym w ich karierze

Magazyn Gitarzysta
2021-11-29

Black Veil Brides to modny, metalcore’owy projekt rodem z Hollywood, który nieustannie surfuje na wysokiej fali od ich debiutanckiego albumu ‘We Stitch These Wounds’, wydanego 11 lat temu. Przez wszystkie te lata robią swoje, nie zważając na krytykę. Pozostają wierni swemu rzemiosłu oraz misji (a także produktom do pielęgnacji włosów i makijażu), przez co narażają się na ciosy wszelkiej maści prawdziwków rodem z lasu (czyli metalowych purystów).

Jak pokazuje sukces singla z nowej płyty – ‘Scarlet Cross' – upór i zaangażowanie zdecydowanie się opłaca. Trudno jednak budować karierę w obecnych czasach: „Ciężko jest mi obiektywnie ocenić to co dzieje się w branży. Wszystko przesłoniła pandemia.” – mówi Pitts – „Niemniej cieszy mnie to, że singiel dotarł do tak dużej liczby ludzi, a zespół odkrywają ludzie, którzy nigdy wcześniej nas nie słyszeli. Po 10 latach w tym biznesie zaczynaja nas puszczać rozgłośnie radiowe, co mnie mocno kręci.”

Grupa Black Veil Brides – składająca się obecnie oprócz gitarzysty Pittsa z drugiego gitarzysty i skrzypka Jinxxa, wampirycznego wokalisty Andy’ego Biersacka, bębniarza Christiana Comy oraz basisty Lonny’ego Eagletona – wykorzystała okazję zaserwowaną im przez pandemię i spędziła ten czas kreatywnie, tworząc ‘Phantom Tomorrow’. „Z pewnością nie zarabialiśmy żadnych pieniędzy w minionym roku.” – mówi Jinxx – „Ale za to zrobiliśmy muzykę, jaką zawsze pragnęliśmy zrobić.”

Pitts i Jinxx ugruntowali sobie pozycję jednego z najlepiej zgranych gitarowych tandemów muzyki rockowej, a ich symbiotyczny związek w pełni słychać na nowej płycie, gdzie grube rockowe tekstury wypełniają szalone solówki, harmonizowane melodie i mocne riffy w wielowarstwowo nakładanych ścieżkach. Spotykamy się z tym mrocznym duetem, żeby zapytać o szczegóły powstawania ‘Phantom Tomorrow’, które sami nazywają ich najlepszą dotąd robotą...

Ponad dekada minęła od wydania waszego debiutanckiego krążka. Przez ten czas biznes muzyczny zmienił się nie do poznania. Czy waszym zdaniem trudniej jest obecnie zarobić pieniądze?

PITTS: Muzyka jest po prostu konsumowana w inny sposób, a biznes się do tego dostosował. Obecnie ludzie słuchają niemal wyłącznie Apple Music, Spotify i tym podobnych serwisów streamingowych. Więc jeśli wydając krążek, nie sprzedajesz go w milionach egzemplarzy, właściwie nie robisz już pieniędzy ze sprzedaży muzyki. To w sumie paradoks, że utrzymujemy się z grania muzyki, ale sama muzyka nie jest już tym co przynosi pieniądze.

JINXX: Artyści niestety nie zarabiają tyle ile powinni na streamowaniu ich muzyki. Nawet jeśli zarabialibyśmy jednego centa za każde puszczenie naszej kompozycji, byłaby z tego całkiem pokaźna sumka. Ale nie dostajemy tyle. Trzeba wykazać sporo kreatywności w tych czasach. Przykładowo wydawać limitowane, wypasione sety z winylami, rzeczy w tym stylu. Na szczęście merch i gadżety zawsze pomagały nam płacić rachunki.

PITTS: To prawda. Nawet w początkach historii zespołu czuliśmy mocne wsparcie fanów. Nasz merch sprzedawał się jak świeże bułeczki. Zanim jeszcze wydaliśmy pierwszą płytę, mieliśmy już dwie koszulki na liście bestsellerów. To pozwoliło nam wyruszyć w trasę i rozwijać się, bez zamartwiania się o kasę, bez konieczności podpisywania kontraktu płytowego z zapisanym w nim olbrzymim długiem. Wszystko dzięki merchowi.

Po 11 latach macie zapewne nieco inne spojrzenie na ten biznes?

PITTS: Z pewnością jest teraz całkiem inaczej. Przez dekadę można samemu się zmienić i rozwinąć. Niesamowite jest, że w tej chwili zespół wypełnił już jedną trzecią mojego życia. Kiedy zaczynaliśmy, chcieliśmy się tylko ‘zabawić’, pojechać w długą trasę, grać i pić. Teraz wszystko jest inne – jesteśmy w związkach małżeńskich, niektórzy z nas mają dzieci, jesteśmy bardziej dojrzali.

JINXX: Nasze priorytety ewoluowały z biegiem czasu. W październiku zostałem ojcem. Jestem wdzięczny losowi za wszystkie te doświadczenia, które zebrałem za młodu. Bez nich nie mielibyśmy tak wielu niesamowitych historii do opowiadania i nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy dziś. Cieszę się, że mogłem przeżyć to wszystko. Dziś jestem dużo spokojniejszym człowiekiem niż wtedy, gdy byłem narwanym, napalonym dwudziestolatkiem.

Wróćmy do marca 2020. Jaki wpływ na zespół i plany nowej płyty miało ogłoszenie pandemii? 

PITTS: Jeszcze przed pandemią czuliśmy, że musimy dokonać zmian w tym co robimy i odnaleźć formułę, w której moglibyśmy pchnąć zespół do przodu. Zmiany objęły basistę – Ashleya Purdy’ego zastąpił Lonnie Eagleton. W nowym składzie rozmawialiśmy o muzyce, która mogłaby być ekscytująca dla naszych fanów, a jednocześnie zyskać dla nas nowych słuchaczy. W listopadzie 2019 wydaliśmy EP ‘The Night’ z dwoma kawałkami: ‘Saints of the Blood’ i ‘The Vengeance’. Zaraz potem zajęliśmy się projektem ‘Re-Stitch These Wounds’, czyli ponownym nagraniem tamtego wydawnictwa z okazji 10 rocznicy. To było zabawne doświadczenie, dzięki któremu mogliśmy to przeżyć ponownie, a przy okazji osiągnąć brzmienie bliższe temu, jakie mieliśmy w głowach. Konsekwentnie, głównym planem na przełom 2020/2021 była długa trasa koncertowa. Nagranie kompletnie nowej płyty było czymś, co dopiero rozważaliśmy. Zagraliśmy jeden szalony, wyprzedany do ostatniego miejsca koncert w Meksyku. Show odbył się 6 marca 2020 r. I był jednym z najlepszych w naszej karierze. Poczuliśmy, że jest to świetny początek trasy. Potem wróciliśmy do domu, gdzie po dwóch tygodniach prób, mieliśmy wyruszyć w świat. Nie minęły dwa, trzy dni, a na świecie ogłoszono lockdown. Początkowo myśleliśmy, że będzie to miesiąc lub maksymalnie dwa. Minął rok, a my nadal nie możemy koncertować. Niemniej zawsze kiedy zaczniemy myślec o tym, jak ciężki był to czas dla muzyków, musimy też wspomnieć o całym zapleczu – technice, kierowcach busów, dźwiękowców, menadżerów tras, oświetleniowców, wszystkich tych ludziach, bez których na scenie bylibyśmy nikim. Oni wszyscy stracili pracę przez COVID. Ale ponieważ tuż przed całym tym chaosem podpisaliśmy umowę z Sumerian, nie mieliśmy nic lepszego do roboty jak usiąść do pracy nad nową płytą i myślę, że wykorzystaliśmy tę sposobność w 100%.

JINXX: To z pewnością jasna strona lockdownu – dał nam mnóstwo czasu na tworzenie muzyki. Jeśli w tym czasie bylibyśmy w trasie, album klecilibyśmy zapewne w pośpiechu, aby go skończyć jak najszybciej. Możliwość poświęcenia takiej ilości czasu na dopieszczanie każdej piosenki była ekscytująca. Kolejnym plusem, dla mnie osobiście, okazał się czas spędzony z rodziną. Żona była w ciąży i będąc w trasie zapewne przegapiłbym narodziny syna, który ma obecnie sześć miesięcy. Cieszę się, że mogłem przez cały ten czas być z nim.

W jaki sposób pracowaliście nad ‘Phantom Tomorrow’ podczas pandemii?

PITTS: Jeśli chodzi o sam proces nagrywania tracków, to w zasadzie odbyło się to tak jak zawsze. Jedyną różnicą było to, że pracowaliśmy w maskach, a przed wejściem do studia robiliśmy testy na Covid. Bardzo pozytywnie na nasze samopoczucie wpłynęło to, że w tym czasie koncentrowaliśmy się tylko na dwóch rzeczach: naszych rodzinach oraz nowym krążku. Nie martwiliśmy się trasą koncertową, spotkaniami z prasą, probami, itp. Wiedzieliśmy, że musimy zrobić płytę, ale nie czuliśmy presji czasu. To był chyba najmniej bolesny okres twórczy w moim życiu. Właściwie to czerpaliśmy z tego jedynie przyjemność. A nie zawsze było to wcześniej regułą. 

JINXX: Pełna zgoda. Tym razem pracowaliśmy w trzech różnych studiach. Przez cały czas czuliśmy się zrelaksowani i odprężeni, co było dla nas czymś nowym. Wcześniej zdarzały się okresy napięcia i stresu, kiedy trzeba było efektywnie wykorzystać zbyt małą ilość czasu. Tak więc nie zarabialiśmy przez ten rok, ale za to mieliśmy mnóstwo czasu, by nagrać dokładnie taką płytę, jaką chcieliśmy. Teraz patrzymy z nadzieją w przyszłość i myślimy, że już wkrótce będziemy mogli znów wyruszyć w trasę.

Opublikowany w listopadzie 2020 utwór ‘Scarlet Cross’ był pierwszym singlem z ‘Phantom Tomorrow’, a klip miał około 6 milionów odsłon. Czy to dodało wam pewności siebie, jeśli chodzi o nową muzykę? 

PITTS: Mieliśmy już wcześniej kawałki w radio – przykładowo ‘In the End’. To dawało nam zawsze spory boost. Zastanawialiśmy się, jak napisać kolejne ‘In the End’, ale bez powtarzania dokładnie tych samych dźwięków. Myślę, że w ‘Scarlet Cross’ udało nam się to osiągnąć. Przyjemnie jest widzieć, że ludziom podoba się ta piosenka, szczególnie kiedy wiem jak dużo potu i łez włożyliśmy w jej nagranie. Z satysfakcją odnajduję ten kawałek na playlistach w rozgłośniach radiowych, bo wcześniej trudno nam się było przebić w eter.

Jednym z trademarków BVB jest gęsta faktura brzmieniowa. Skąd to się bierze?

PITTS: To coś co robimy od lat – nakładanie dużej ilości warstw. To co czyni nasze utwory wyjątkowymi to zakopywanie tych warstw pod piosenką – mogą być ledwo słyszalne, ale jednak wpływają na ciężar całości. Wystarczyło by wyciszyć ten element, a wtedy usłyszałbyś jak duża jest różnica. Nie musi to być nawet gitara. Utwór ubarwić można syntezatorem, fortepianem, czymkolwiek. Chodzi o zbudowanie tekstury, która stanie się mocna, głęboka i energetyczna.

JINXX: Być może nie jest to oczywiste, ale dodałem smyczki do 90% materiału na tej płycie. Są miejsca gdzie słychać to od razu, jak w ‘Fall Eternal’, gdzie jest epicka sekcja smyczkowa, ale w innych momentach nie domyślił byś się, gdybym ci nie powiedział. Zawsze uwielbiałem je dodawać do kawałków, ale trzeba to robić tak, aby nie wchodziły w drogę innym instrumentom.

Od 2013 roku związani jesteście z firmą Schecter. Czy wasze sygnowane modele grały główne role podczas nagrywania ‘Phantom Tomorrow’?

PITTS: Mamy obaj sygnowane gitary w marce Schecter. Wykorzystywałem więc swój – Jake Pitts E-1. Firma zrobiła dla mnie wersję ze stałym mostkiem, specjalnie do celów studyjnych, ale miałem też ten model z mostkiem EverTune. Ten wynalazek odmienił moje życie. Wszystko stało się łatwiejsze, bo nie trzeba dostrajać gitary co dwie sekundy, albo powtarzać partii, bo coś przestało stroić. Kiedy już to nastroisz, wszystko zostaje dokładnie tak, jak zostało ustawione.

JINXX: Obecnie mam w domu około 30 gitar. Kolekcjonowałem je przez lata, ale tak naprawdę muzyk potrzebuje jednego dobrego instrumentu. Dlatego też do nagrywania wziąłem swojego Schectera Recluse-FR. Mam sześć egzemplarzy tego modelu, każdy w innym stroju – Drop-D, Drop-C, Drop-C#, Drop-B oraz Drop-A. Kiedy mam ochotę napisać riff w danej tonacji, instrument jest pod ręką gotowy do gry i nie muszę się babrać z wymianą strun.

W jaki sposób ewoluowały wasze sposoby ustawiania gitarowych brzmień?

PITTS: Zdarzało się, że miałem 14 różnych wzmacniaczy w wersji head i mnóstwo paczek 4x12. Sprzedałem je wszystkie. Teraz korzystam z Fractala i Kempera, a także z niezliczonej ilości pluginów. Myślę, że to koniec wzmacniaczy gitarowych. Mógłbym oczywiście zamknąć się w pomieszczeniu z paczką, znaleźć optymalne ustawienie mikrofonów, a potem grzebać się w tym godzinami, żeby nagrać idealny sound. Ale mogę też włączyć plugin i mieć tę barwę od razu, ot tak. Wszystko sprowadza się obecnie od odpalenia szablonu sesji i napisaniu riffów do bębnów, które brzmią już jak zmiksowane. Dzięki temu mam więcej czasu i energii na kreację, zamiast marnować cały dzień na znalezienie fajnego brzmienia gitary w tradycyjny sposób. Kiedyś potrafiłem nad tym pracować całymi tygodniami i wiele razy po długich sesjach brzmiało to gorzej niż na starcie. Dla każdego kompozytora ważne jest znalezienie dobrego brzmienia, ale kiedy już je znalazłeś, zapisz to jako szablon, który możesz włączyć i wyłączyć w dowolnej chwili. To pozwala na szybką pracę i poświęcanie energii na tworzenie, a nie na technikalia. Cała ta nowa technologia jest dla mnie wybawieniem.

JINXX: Od kiedy zobaczyłem pierwszego Kempera w 2012 roku, otworzyło się przede mną mnóstwo możliwości. Między innymi możliwość pracy zdalnej i przesyłania sobie plików pomiędzy sesjami ProTools. Jest to skuteczniejsze i łatwiejsze od pracy w starym stylu, kiedy trzeba było dźwigać wzmacniacze i paczki, a potem martwić się jak zdjąć z nich dobry sound. Teraz tylko odpalam DAW i od razu nagrywam swoje pomysły. Potem przesyłam ścieżki do Jake’a i gotowe.