Wywiady
PALE PATH – Aleksander, Dawid

Z zespołem PALE PATH rozmawiał Grzegorz Pindor.

Grzegorz Pindor
2021-11-11

G.P: Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat Warszawa wydała na świat dość pokaźne grono zespołów parających się niemal wszystkimi odmianami metalu skrzyżowanego z hardcorem i jego nowoczesnymi odmianami. Termin „metalcoreto oczywiście miecz obosieczny; wabik dla młodszych słuchaczy, przestroga dla die hardów. Jak zatem odnajdujecie się na stołecznej scenie, gdzie długość życia zespołu parającego się ciężkim graniem idzie w parze z ilością materiałów jakie wydają. Inaczej rzecz ujmując, stolica słynie z jednorazowych strzałów.

Aleksander: Wiesz co, tak naprawdę wydaje mi się, że ten cały "metalcore" już nie ma takiej konotacji, o której wspominasz, ten styl czy odłam metalu zdążył tak wyewoluować ze swojej pierwotnej formy, że my raczej sami wolimy swoją muzykę określać jako Modern Metal.

Dawid: Bardzo dobrze, generalnie w stolicy czujemy się jak w domu. Zawsze otrzymujemy wielkie wsparcie ze strony naszych znajomych i bliskich. Oczywiście czujemy troszkę z tylu głowy presję, ale nie pod względem, ilości osób na koncertach. Bardziej tego, że publiczność czeka na nowości jakie im sprezentujemy.

G.P Problemem tej muzyki było, a może nawet, nadal jest kurczowe trzymanie się terminologii i bycie więźniem podręcznikowego podejścia do tego grania. W tej chwili mamy wysyp zespołów, które jako nastolatkowie wprowadzały nas (część czytelników i Was) do tego gatunku – bazując na nostalgii za czymś, co w głównej mierze wciąż się rozwija. W waszej twórczości nie ma ani grama patrzenia wstecz. Jak ma się to do inspiracji m.in. Architects?

Aleksander: Podałeś świetny przykład tej ewolucji! Architects to zespół, który pomimo upływu lat, rozpycha się, szuka, poszerza swoje muzyczne horyzonty. Gdy spojrzymy na ich dokonania płyta po płycie to czuć tę podróż w każdym aspekcie. Pod tym względem są godnym wzorem do naśladowania, ale jak sam zauważyłeś - nie oglądamy się za siebie, wiemy czego chcemy, wiemy, dokąd dążymy z naszą muzyką, to przecieranie naszych własnych ścieżek, na własnych zasadach.

Dawid: Nasza inspiracja Architects wynika z tego, że są oni świetnymi muzykami i mają świetne brzmienie jako całość. Każdy z nas ma jakiś ulubiony zespół i na szczęście te wybory się nie pokrywają. Pozwala to nam mieć bardziej „otwarte” głowy co powoduje, że brzmimy jak Pale Path, nie jak Architects, Currents, Imminence i inne topowe kapele z tego gatunku. Oczywiście pewne naleciałości się zdarzają, jednak najważniejsze jest dla nas to, aby wykreować własną ścieżkę brzmieniową.

G.P: Uważam, że Architects, ze względu na tą brzmienową rozpiętość jest i jeszcze długo będzie drogowskazem dla wielu młodych zespołów. Ciekawe, że wspomniałeś o Imminence, bo to niedoceniana formacja, ale nie doszukiwałbym się echa Szwedów u Was – nie ma odniesień do muzyki klasycznej, jest za to całkiem sporo do współczesnej elektroniki i ambientu. Atmosfera ma dla Was równie duże znaczenie jak prowadzący riff?

Aleksander: A więc mówisz, że nie ma odniesień do muzyki klasycznej... Poczekaj na nową płytę.

Dawid: Pokusiłbym się o stwierdzenie, że atmosfera ma czasem większe znaczenie jak riff prowadzący. Pisząc nowe utwory, chcemy, aby wszystko komponowało się w jedną pełną całość. Często zdarza się, że to ambient i atmosfera jest pierwszym co piszemy, a dopiero później dochodzą do tego żywe instrumenty.

G.P: Jak zatem wygląda proces twórczy w Pale Path – najpierw programowanie i dopieszczanie puzzli, a potem live, czy mimo wszystko chcecie zachować ducha „prawdziwego” zespołu? Poza tym, jak ów proces wpłynęła sama pandemia?

Dawid: Pisanie praktycznie do końcowej wersji. Próby gramy przez systemy douszne, więc nie mamy możliwości słuchania tego w takim piwnicznym klimacie. Oczywiście zdarzają się zmiany, ale to bardziej na płaszczyźnie samej post-produkcji i dopieszczania takich szczegółów jak przejścia na perkusji.

Aleksander: Nie mogliśmy trafić z lockdownem w lepszy czas.  O ile w ogóle można rozpatrywać to w takich kategoriach. Gdy tylko wszystko zaczynało się zamykać my mieliśmy czas, żeby doszlifować materiał na nadchodzącą płytę a ostatecznie go zarejestrować. Proces był żmudny i wymagał wręcz chirurgicznej precyzji. Trzeba było zgrać kilkanaście osób, kilka studiów nagraniowych, pandemia w pewnym stopniu ułatwiła nam to i całą pracę nad albumem, ale chciałbym zaznaczyć, że nie myślimy o niej dzięki temu w jaśniejszych barwach. To przede wszystkim tragedia wielu osób.

G.P: Jak bardzo wymagające jest odegranie takiej muzyki w warunkach polskich klubów? Co jest największą przeszkodą?

Aleksander: Z klubami zazwyczaj nie ma problemów. To te mniejsze miejsca aspirujące do miana klubów są wyzwaniem. Jeżeli miałbym wymienić jedną charakterystyczną cechę to zdecydowanie stawiam na komunikację. Napisanie "nie dzięki, nie jesteśmy zainteresowani" albo "nie mamy takich mikrofonów, czy jesteście w stanie wziąć swoje?" często ratuje sytuację. Responsywność - walczymy o to na każdym kroku.

G.P: Dochodzimy tutaj do swoistej ściany, bo okazuje się, że można i gra się muzykę na poziomie, ale nie można wykorzystać potencjału ze względu na niedostateczne warunki techniczne. Zapytam wprost – jak zapatrujecie się na ekspansję na mityczny zachód? Trzeba sobie odpowiedzieć wprost – czy jest sens, bo deal na dystrybucję płyty jest w zasięgu o czym przekonali się koledzy z Mentally Blind, gorzej z wyjściem do ludzi.

Aleksander: Nie chciałbym żebyśmy zostawili czytelników z poczuciem, że w naszym ogródku to się nie da grać! Wręcz przeciwnie, mamy masę świetnie przystosowanych miejsc, naprawdę ta świadomość i zespołów i klubów przechodzi teraz swoisty renesans. Jesteśmy u schyłku cyfryzacji klubów co dla naszej muzyki i wszelkich aspektów związanych z jej wykonywaniem działa tylko na plus. Spójrz jak wiele gwiazd odwiedza, czy odwiedzało przed covidem nasz kraj! Natomiast jeżeli chodzi o ekspansję naszej muzyki poza granice to apetyty mamy wielkie, chęci są i co raz śmielej patrzymy w kierunku sąsiadów. Myślę, że nowa płyta będzie świetnym zapalnikiem

Dawid: Co do wytwórni, to wciąż jest to temat, który nas jeszcze nie dotyczy. Jesteśmy bardzo otwarci na współpracę i bardzo chcemy iść w tym kierunku. Potrzeba jednak tutaj pracy, wytrzymałości, zaparcia i odrobiny szczęścia, a niestety na to ostatnie można czekać w nieskończoność. Nie mniej będziemy o to walczyć i dokładać wszelkich starań, aby taka sytuacja miała miejsce, żebyśmy mogli pokazać i udowodnić na co nas stać.

G.P: Temat wytwórni płytowej to jeden z tych, które mają drugie dno. W dobie cyfrowej dystrybucji wszystkiego i wszędzie, niezależni wykonawcy niejednokrotnie dowiedli, że Prezes i sztab ludzi w firmie, to ostatnie czego im potrzeba. Myślę, że za dobry przykład może tu posłużyć cieszącą się coraz większą estymą grupa Shadow of Intent. Jak dotąd żaden z ich albumów nie został wydany przez label ani nie ma go w dystrybucji jakiegokolwiek wydawnictwa. No, chyba, że Impericon traktujemy jako coś na kształt pośrednika. Zadam pytanie wprost – czy w dobie tak rozwiniętych mediów społecznościowych, gdzie nawet podziemne metalowe zespoły są na TikToku, label jest celem czy raczej środkiem do celu?

Aleksander: Sprawa nie jest taka prosta. Z jednej strony radzimy sobie na tym etapie całkiem nieźle. Trasa koncertowa obejmująca łącznie 20 koncertów na której mieliśmy kilka soldout'ów, nagroda za Polish Music Video Award za najlepszy polski teledysk w kategorii Rock i Ostre Brzmienie do "Enemy", czy choćby prozaiczna z pozoru dystrybucja i produkcja merchu - no radzimy sobie, robimy to wszystko w duchy DIY. Z drugiej strony ciągła chęć rozwoju i wychodzenia z naszą działalnością do ludzi stawia przed nami pewne kłody, które może być nam ciężko samemu przeskoczyć. Jesteśmy "gotowym produktem" i jeśli któraś wytwórnia będzie chciała ten produkt u siebie na półce, to czemu nie? Jesteśmy elastyczni i mamy otwarte głowy.

Dawid: Label jest czymś co na pewno zwiększa rozpoznawalność i ułatwia realizację pewnych planów. Nie mówię tutaj o wytwórniach „krzak”, a bardziej takich, które działają od lat na scenie szeroko pojętego metalu. Oczywiście sami też jesteśmy w stanie wiele zdziałać, ale do tego są potrzebne potężne zasoby gotówki i kontaktów, bo tak jak Alex wspomniał, zdarza się nam zderzenie ze ścianą nie do przebicia. Metalcore jest popularny w Polsce, łatwo to zauważyć na koncertach zarówno zagranicznych jak i miejscowych kapel. Niestety mam wrażenie, że ta scena jest dalej niedoceniona, a wręcz lekceważona. Na dużych Polskich scenach nie zobaczymy wielu składów core’owych, nie wspominając już nawet o lokalnych zespołach. Więc wytwórnia jak najbardziej, naszym celem są zagraniczne trasy i jak największa liczba koncertów. Nie chcemy się zamykać tylko na Polskę.

G.P: Gdyby cofnąć się już ładnych parę lat wstecz, to decyzja Frontside o pozostaniu wewnątrz krajowego rynku, mogła być sygnałem, że mimo pierwszorzędnego materiału, koledzy z Niemiec chyba robili to lepiej. Największy problem w takiej sytuacji, i zresztą tej, jak wasza, jest to, aby postawić wszystko na jedną kartę. Dochodzimy tutaj do pewnych barier ekonomiczno-kulturowych – bo Polska, to nie Skandynawia, gdzie rząd dopłaca do działalności (firm) zespołów, ani nie Wielka Brytania, gdzie odpowiednik Lotto pomaga zakupić sprzęt muzyczny. Wizja bycia pod kreską hamuje wasze wybory?

Aleksander: Nie ma dla nas czegoś takiego jak "wybór", nie stoimy okrakiem pomiędzy jakością a budżetem. Dla nas najważniejsze jest to, żeby dostarczyć odbiorcy pewną ideę, nasz koncept, który sobie razem założyliśmy. Dopiero potem pytamy "ile?". Robimy swoje nie oglądając się na kolegów zza granicy. Nie mamy kompleksów, nad naszą nową płytą pracowali ludzie współpracujący ze wspomnianymi wcześniej Imminence, Architects czy chociażby naszym krajowym Behemoth, który przecież jest znany na całym świecie. Nie wiem skąd się tworzą jakieś takie dziwne podziały i założenia, że "Polskie to nie może być dobre". To nie jest o nas. Co więcej wydaje mi się, że to nie te czasy już. Nie tylko w muzyce, ale ogólnie w każdej sferze życia mamy już takie same możliwości i narzędzia jak nasi koledzy zza granicy. Wszystko jest kwestią wyobraźni, klarownej wizji, ciężkiej pracy i ustalenia priorytetów.

Dawid: Po prostu stawiamy wszystko na jedną kartę. Tak jak Aleks wspomniał, tu nie ma możliwości wyboru. Robimy to od początku do końca, najlepiej jak potrafimy korzystając z naszych umiejętności, a także wiedzy ludzi, z którymi współpracujemy. Nie ma tutaj kompromisów, albo w to wchodzisz na całego i ryzykujesz, albo trzeba dać sobie spokój. Oczywiście tak jak wspomniałeś, Polska to nie Skandynawia czy Wielka Brytania, więc nie ma co liczyć na nie wiadomo jakie wsparcie. Mam wrażenie, że właśnie przez takie podejście, wiele świetnych Polskich zespołów zaprzestało działań. Trudno się dziwić, widzisz co się dzieje na krajowej scenie i wiesz, że nie ma tam miejsca dla Ciebie. Po pewnym czasie przestajesz działać, plany i marzenia związane z trasami zagranicznymi odchodzą w zapomnienie, a Ty dalej jesteś w tym samym miejscu i nie widzisz wyjścia z tej sytuacji.

G.P: Jak zatem kształtują się wasze plany na kolejny rok? Ostrożnie, mając z tyłu głowy niewiadome związane z pandemią, która nie odpuszcza, czy odwrotnie, to ma być rok zmian i perspektyw?

Aleksander: To będzie rok wytężonej pracy, mamy do wydania album, mamy kilka teledysków w planach, na pewno trasa koncertowa, na pewno nie jedna, chcemy też zobaczyć co za granicami słychać. To będzie nasz rok.

Dawid: Chcemy zdobywać kolejne szczeble i iść z naszą muzyką do coraz to większej publiczności. Po prostu, grać, nagrywać, wydawać!

Rozmawiał Grzegorz Pindor