Wywiady
Tommy Henriksen

Etatowy gitarzysta Alice Coppera i Hollywood Vampires. Producent muzyczny, który współpracował z takimi gwiazdami jak Lady Gaga . Autor tekstów i piosenek, aranżer i gitarzysta studyjny…

Wojtek Maciejewski
2020-02-18

Artysta ma także na koncie kilka solowych płyt. Ale w dalszym ciągu określa siebie jako punka z ulic Nowego Jorku, który w najśmielszych marzeniach nie przypuszczał, że jego muzyczna droga zaprowadzi go tak daleko. Właśnie ukazał się drugi album Hollywood Vampires. Super grupy, której trzon tworzą Joe Perry, Alice Cooper i Johnny „Jack Sparrow” Deep. Nowy album nosi tytuł „Rise” i w odróżnieniu od debiutanckiej płyty, nie jest zestawem coverów a w większości stanowi autorski materiał. Tommy jest współkompozytorem wszystkich utworów, a także głównym producentem albumu.

Wojtek Maciejewski: Kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z muzyką?

Tommy Henriksen: Z tego co pamiętam, to miałem chyba 13 lat, a więc trochę późno. W domu była stara gitara, na której próbował grać mój starszy brat. Był mocno sfrustrowany, bo niestety nie potrafił wydobyć z niej żadnego dźwięku przypominającego muzykę. Siłą rzeczy następnym w kolejce byłem ja. Poprosiłem matkę, a ta pamiętając doświadczenia brata wykupiła mi dwie lekcje na gitarze. Później starałem się już uczyć samemu.

Rozumiem, że poza tymi dwiema lekcjami, nie odebrałeś starannej edukacji muzycznej?

Tak. Można powiedzieć, że jestem samoukiem. Wiesz mój brat, zaraz później kupił sobie bardzo tanią gitarę w zwykłym sieciowym markecie, gdzieś w Nowym Yorku. Nie pamiętam już nazwy firmy, ale to był tani instrument o dziwnym kształcie. Kosztował chyba 50 dolarów. Przez kilka miesięcy graliśmy na niej wspólnie. ... A propos edukacji muzycznej, fajna historia przydarzyła mi się dwa lata temu w Japonii. Wraz z nami na scenie był Jimmy Page i Jeff Beck. Graliśmy jakiś klasyk rockowy, a ja czułem że coś jest nie tak z jednym akordem. Spytałem Jeffa o ten akord. Odparł: „E moll 7 sus...” cokolwiek tam było na końcu i tak nie miałem bladego pojęcia o czym on mówi. Musiał mi pokazać jak układa palce na gryfie. Taki ze mnie muzyk... ( śmiech)

Nie przeszkadza Ci to w Twojej pracy? Mam na myśli to, że nie jesteś dobry z teorii?

Aktualnie dużo się uczę od Boba Ezrina. Ten facet ma teorię i praktykę w małym palcu. On jest obdarzony niesamowitą wyobraźnią muzyczną. Przebywając z nim wiele się dowiedziałem, ale dalej komponując działam bardziej intuicyjnie, niż stosuję się do książkowych reguł harmonii. W każdym razie moja relacja z Bobem w dalszym ciągu przypomina relacje nauczyciel – uczeń. On też zdaje sobie sprawę, że jestem dzieciakiem z ulicy, punkiem. Więc nie jest wymagający.

"Dzieciakiem ulicy", który potwierdza teorię, że będąc samoukiem można dojść w życiu do czegoś tylko trzeba... No właśnie co jest potrzebne?

Hmmmm… Dziś młodzi ludzie włączają YouTube i mają wszystko podane na tacy. Czasem lubię sobie pooglądać młodych adeptów gitary. Niektórzy są naprawdę niesamowici. Takie tutoriale w internecie, to wielkie ułatwienie. Ale z drugiej strony, moim zdaniem zabijają kreatywność. Oczywiście można podpatrywać, nawet chyba należy, ale do pewnych rzeczy powinieneś dojść sam. Uwierz mi wszystko co gram obecnie u Alice Cooper'a, nauczyłem się obserwując Ace Frehley'a z KISS.

Chyba nie tylko Ty. On mocno zainfekował wielu gitarzystów zaczynających w latach 70.

Tak, to był wtedy Bóg. Cały KISS, to byli kolesie nie z tej ziemi. Jak można było tak wyglądać? Oczywiście byłem też mocno zafascynowany grą Page’a i całym Led Zeppelin. Myślę, że tych dwóch gitarzystów wywarło na mnie największy wpływ, kiedy byłem nastolatkiem. Ale tak jak mówiłem wcześniej, to była tylko inspiracja. Zawsze starłem się grać po swojemu. Nie chciałem kopiować ich stylu, czy ich zagrywek. To nie było dla mnie interesujące. Próbowałem tylko zrozumieć ich schematy budowania improwizacji.

Wspomniałeś wcześniej coś o Becku, w jakim stopniu on wywarł na Ciebie wpływ?

Jego muzyka dotarła do mnie znacznie później. Zanim odkryłem Becka i jego niuanse i subtelności, pojawił się w moim życiu punk rock.

Ten z wysp jak Sex Pistols, czy raczej nowojorska scena z kultowym The Ramones?

Obaj z bratem byliśmy wtedy nowojorskimi punkami. On dobrze znał Ramonsów, ale brytyjski punk też do nas docierał. Choć w przypadku bycia „punkiem”, bardziej chodziło mi o styl życia niż muzykę. Cenię w tych kapelach bezkompromisowość. W tamtych czasach w radiu emitowali cały czas gównianą muzykę z równie gównianymi tekstami. Punk poruszał inne tematy. Słucham punka do dziś. Jestem wielkim fanem Green Day. Ale wtedy muzycznie miałem już szersze horyzonty.

Jak już jesteśmy przy fascynacjach, w swoim kawałku „All my Heroes” wymieniasz wszystkich artystów od The Beatles po Foo Fighters. To swoisty hołd i podziękowanie. Pamiętam, że dla The Ramones, The Clash i Queen poświęciłeś więcej miejsca w tekście. Jest ktoś kogo pominąłeś w tej piosence?

Tak. Chyba zapomniałem uwzględnić Petera Gabriela. Jego twórczość także była dla mnie bardzo ważna. Z drugiej strony, gdybym chciał podziękować wszystkim, którzy mieli na mnie wpływ, to powstałby 60-minutowy numer.

Jak to się stało, że punk z Nowego Jorku zaczął grać w niemieckim Warlock?

Ohhhh My Goooood... Warlock DAS IST WARLOCK. Tak pamiętam dokładnie ten moment. Wtedy grałem z jakimiś coverowym składem w jednym z nowojorskich klubów. Starałem się z tego utrzymać, ale było ciężko. Któregoś dnia zadzwonił facet i przedstawił się jako „manager gwiazdy heavy metalowej” z Europy. Dziś jest moim dobrym kumplem i producentem muzycznym. Po standardowej gadce w stylu „dostałem Twój numer od... bla bla..”, zapytał mnie czy nie jestem zainteresowany grą w zespole Warlock. Oczywiście nigdy nie słyszałem o tym zespole, więc kazałem mu spadać. Zanim to jednak uczyniłem, nasłuchałem się opowieści o nim oraz o „królowej metalu” Doro. Jeszcze tego dnia włączyłem MTV. Traf chciał, że pierwszym clipem był „Fight for Rock” Warlock. Pomyślałem, że chyba zrobiłem błąd. Z drugiej strony oni szukali basisty, a ja byłem gitarzystą no i kompletnie nie wyglądałem jak „Heavy Metal Guy From Germany". Głosem rozsądku okazała się moja mama, która już mnie miała dosyć i jej argument, że „być może zobaczę trochę świata”.

I jak się układała współpraca?

To było trochę dziwne, bo oni w tym czasie zamierzali się przenieść do USA. Ja myślałem o wyjeździe i koncertach w Europie. Ale praca z Doro była bardzo interesująca. Do dziś mam wielki szacunek dla niej. To prawdziwa „Heavy Metal Queen”. Ona jest taka na co dzień. Wiesz co mam na myśli, ta jej stylistyka, sposób bycia itd. Ona nie udaje. Ma też wielki szacunek do swoich fanów.

Mamy rok 1996/7 Warlock się rozpadł co robi dalej Tommy Henriksen?

Trzeba było z czegoś żyć. Granie na gitarze, to jedyna rzecz którą potrafiłem robić. Przenieśliśmy się do Los Angeles. Grając covery w klubie w Los Angeles, znajomy zaproponował mi bycie technicznym u Alice Coopera. Niezbyt długa trasa, bo dwa tygodnie i stawka 50 dolarów za dzień. „No cóż” – pomyślałem – „Dlaczego nie”? Przecież Alice to kolejny bohater mojej młodości. Niestety moja praca sprowadzała się do bycia kierowcą vana i pilnowania bagażu Ryana Roxiego (dziś także w składzie Alice Cooper Group). W tym czasie nagrałem demo z Jeffem Pilsenem z Dokken (obecnie Foreigner), próbowałem zainteresować nim muzyków Alice'a, ale nie wzbudziłem większego entuzjazmu.

Jednak upłynęło kilkanaście lat i dostałeś się ostatecznie do składu jego zespołu. Jak to się stało?

Zacząłem udzielać się w kilku punkowych projektach, ale nie przyniosło to zamierzonego efektu. W tym czasie pracowałem też jako asystent producentów, inżynier dźwięku w wielu studiach nagraniowych. Bywałem też aranżerem i songwriterem. Z czasem to stało się moim głównym zajęciem. Z Alicem zetknąłem się ponownie podczas nagrywania jego albumu „Welcome To My Nightmare 2”. Nagrałem tam kilka ścieżek gitary i gitary basowej. Producentem był Bob Ezrin. Nie pamiętam od kogo dokładnie wyszedł ten pomysł, abym dołączył do składu koncertowego. Ale chyba od Boba.

To chyba w tym czasie Cooper zdecydował się powiększyć swój skład koncertowy o trzeciego gitarzystę?

Tak. Gdy zaczynałem z nim trasę koncertową w składzie byli Damon Johnson i Steve Hunter. Steve również brał udział w sesjach do „Welcome To My Nightmare 2”. To świetny gitarzysta i jako jedyny grał z Alice w latach 70. Jednak on miał duży problem ze wzrokiem. Było jasne, że ze względu tę przypadłość, nie wytrzyma dłużej na trasie koncertowej. Ale przearanżowaliśmy wszystkie numery na trzy gitary. Tam naprawdę jest co grać i rzadko się zdarza, aby trzech gitarzystów grało te same partie. Później Steve został zastąpiony przez Roxiego. I tak jest do dziś. A na miejsce Johnsona przyszła Orianthi.

Czy Alice jest wymagającym szefem?

Jest perfekcjonistą. Ale darzy swój zespół wielkim zaufaniem. Zazwyczaj akceptuje wszystkie nasze pomysły i zmiany. Na przykład sami ustalamy, który z gitarzystów będzie wykonywał daną solówkę. To się często zmieniało u nas. Akurat mi na graniu solówek nie zależy (śmiech). Praca z nim na scenie to wielka przyjemność. Jest prawdziwym dżentelmenem, ale powiem Ci, że będąc na trasie z nim widujemy się zazwyczaj tylko na scenie podczas koncertu.

Obserwując jakich używasz gitar podczas koncertu, łatwo można dostrzec, że nie hołdujesz konkretnej marce.

Tak używam wielu modeli różnych firm.... (śmiech)... wiem o co zapytasz. Nie chodzi o brzmienie. Prawda jest taka, że zawsze chciałem mieć takie gitary, jak moi idole z lat młodości.

Więc Gretsch i Gibson SG w Twoim arsenale, rozumiem że to bracia Young?

OMG!! Malcolm i Angus byli niesamowici. Mam na myśli tę nić porozumienia między nimi. To najlepiej zaaranżowany rockowo-bluesowy duet gitarowy. To chyba kwestia genów i takie fenomeny mogą się zdarzyć tylko u braci. Ci co twierdzą, że AC/DC jest prymitywne, nie mają pojęcia o rocku. To jest takie proste i oszczędne, a jednocześnie wielkie.

A wzmacniacze i efekty, których używasz na scenie?

Marshall JCM 900 i Blackstar HT Metal 100. Efekty standardowe, chorus, phaser i delay. Takiego zestawu używam u Coopera, ale kiedy dołączyłem do składu „Wampirów”, zacząłem stawiać swojego wielkiego Marshalla obok małego comba Perry’ego – Fender Hot Rot Deville. Dźwięk z tego małego czegoś wyprał mi mózg. Zapytałem Joe czy mogę sobie przetestować ten piec i czy on ma jakieś przeróbki. Okazało się, że to seryjny model. Natychmiast kupiłem z eBaya taki sam za 400 dolarów.

No właśnie jak wygląda gra na scenie Joe Perrym?

Oh Man… To jest jedna z najlepszych rzeczy jaka mnie mogła spotkać. Podobnie jak występ z Beckiem. To kolejny mój bohater gitary. Perry, jest głośny na scenie jak cholera. On na serio odkręca wszystko na full. Powiem Ci, że to zupełnie inny system ustawienia dźwięku w monitorach na scenie niż na koncertach z Cooperem. Ale Joe, to Joe. On jest jedyny w swoim rodzaju. Na koncertach Wampirów, jego partie solowe to w większości improwizacje. Czasami bywa, że reszta bandu musi grać pod niego.... (śmiech)

Ostatnie pytanie na temat sprzętu. Struny i kostki. Zauważyłem, że używałeś bardzo cienkich kostek. To chyba były te Dunlopy 0,38 mm.

Tak. Przez długi czas grałem nimi. Teraz już używam "medium", ale wcześniej rzeczywiście..... Wszyscy się dziwili, że mogę grać czymś takim. Wynikało to chyba z tego, że moja technika gry, jest dosyć delikatna. Staram się podchodzić do gitary jak do kobiety. Używam też grubych strun 011-056, co w połączeniu z cienką kostką powodowało bardzo selektywny dźwięk. Ale myślę że to wszystko jest tylko kwestią przyzwyczajenia.

Rozmawiał: Wojtek Maciejewski
Zdjęcia: Małgorzata Napiórkowska-Kubicka (główne), Victor Chalfant