Wywiady
Tomasz „Kaman” Dąbrowski (Faust)

Po wielu latach rozbratu ze sceną, wyszkowski Faust powrócił z nowym składem i nowymi pomysłami przekutymi w album „Wspólnota brudnych sumień”. Materiał przyjęto niezwykle ciepło, a o grupie znów zrobiło się głośno, między innymi, dzięki obecności popularnego perkusisty.

Grzegorz Pindor
2020-04-09

O zespole, przyświecającym płycie koncepcie oraz planach na przyszłość, rozmawialiśmy z Tomaszem Dąbrowskim – gitarzystą i liderem grupy.

Grzegorz Pindor: Szesnaście lat przerwy to wystarczająco długo, aby niemal całkowicie zmienić tożsamość muzyczną. Okazuje się jednak, że dzisiejszy Faust wcale nie różni się od tego sprzed lat. Zanim dojdziemy do waszej nowej płyty, opowiedz, co działo się z zespołem przez ten czas?

Tomasz Dąbrowski: Naszą ostatnią płytę „Misantropic Supremacy” nagrywaliśmy z nadzieją na wydanie jej w wytwórni, która była wówczas jedną z największych w Europie. Z tych planów nic nie wyszło, w Polsce panowało bezrobocie. Rozczarowanie obrotem spraw doprowadziło do zawieszenia działalności zespołu i tylko ja zostałem w Polsce. Część składu tworzyła jeszcze Chainsaw, Serpentię, Naumachię, War-Saw i aktualnie Psychotype. Przez te kilkanaście lat nie brałem gitary do ręki. Gdy pojawiła się wewnętrzna potrzeba zabrania głosu w ważnych społecznie kwestiach, napisałem teksty, a potem - naturalną koleją rzeczy - ubrałem je w dźwięki zapraszając do współpracy najlepszych muzyków jakich miałem w kręgu przyjaciół. Początkowo chciałem zrobić to dla siebie, nieoczekiwanie wyszła z tego regularna, trzecia płyta Faust - "Wspólnota brudnych sumień".

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że zło w postaci Szatana, towarzyszące metalowej muzyce to pójście na łatwiznę. Skąd zatem pomysł na koncept poruszający wątki pedofilii w kościele i mentalnej degrengolady tej bodaj największej na świecie instytucji.

Chrześcijanie chorują na megalomanię – nie wszyscy na świecie wiedzą kim jest papież, nawet nie wszyscy Czesi kojarzą kim był Jezus, choć można kupić sobie plastikowy model Jezusa na krzyżu do samodzielnego sklejania. Dokładnie dziś jeden znajomy opowiedział mi historię, jak to na święta wpadł do nich członek rodziny, który jest muzułmaninem. Gdy zobaczył obraz Jana Pawła II był przekonany, że to dziadek mojego kolegi. Chrześcijan nie ma wszędzie, ale ich władza i tak jest potężna.

Przechodząc do twojego pytania - pentagramy, odwrócone krzyże, cyfra 666 czy wizerunek kozła to tylko symbole, które są oswojone, niegroźne, może nawet infantylne i na nikim nie robią dziś wrażenia. Mają moc jako symbole, które pokazują twój stosunek do kościoła dowolnego odłamu chrześcijaństwa czy do dowolnej religii w ogóle. I to jest zrozumiałe. Szanuję tę, nazwijmy to „konwencję” i sam się nią posługuję - ludzie zwyczajnie kochają tę symbolikę za jej znakomity design.

Prawda jest jednak taka, że prawdziwe zło nie obwiesza się pentagramami. Prawdziwe zło to wojna, przemoc psychiczna i fizyczna (w tym seksualna) czy ekonomiczna. Prawdziwe prymitywne zło czasem wynika ze zwykłej głupoty czy chciwości albo kompleksów. Ten diabeł, którego pokazujemy palcem na "Wspólnocie brudnych sumień" nosi sutannę lub habit i ślini się na widok dzieci, a immunitet zapewnia mu potężna, wpływowa organizacja z siedzibą w Watykanie. Pytasz czemu poruszyliśmy ten temat? Bo kilku z nas, w tym ja, mamy małe dzieci i to co się dzieje sprawia, że burzy się w nas krew. Pokazujemy, że czasu tabu już minął. To nasz głos w tej sprawie. Głos opinii publicznej przemnożony przez ilość rozprowadzonych płyt.

Uważasz w takim razie, że metal jest muzyką, która powinna nieść za sobą przesłanie? A raczej, czy w dzisiejszych czasach może być kanałem, dzięki któremu da się zasygnalizować palące kwestie?

Moim zdaniem większość fanów metalu to ludzie, którzy wyłamują się ze stereotypowego modelu obywatela i mają skłonność do dzielenia włosa na czworo w poszukiwaniu właściwej drogi czy prawdy lub drogi alternatywnej. Do tego, wbrew pozorom, ludzie najczęściej nadwrażliwi, którzy w dorosłym życiu często kreują rzeczywistość i głośno mówią co ich boli. Naturalne więc, że muzyka metalowa jest idealnym kanałem do komentowania otaczającej nas rzeczywistości. Tematy w stylu: majteczki w kropeczki, lody na patyku i oczy zielone mają już swoich ambasadorów muzycznych, ta nisza jest zajęta. Zawsze zazdrościłem punkowcom zaangażowania w politykę i społeczeństwo. Teraz na tym polu rządzi hip hop ale moim zdaniem metal też się do tego nadaje co udowadniały zawsze głównie kapele thrash metalowe. Może dlatego, że thrash metal ma jakieś koneksje z punkiem?

 

Gdybym osądzał płytę tylko po tytułach, najbardziej trafiłby do mnie utwór "Wyznanie niewiary". To zresztą najmocniejsza kompozycja z całej siódemki, nakreślająca ton dla pozostałych. Nie patyczkujecie się ze słuchaczem. Czym jest zatem owe wyznanie niewiary?

To pierwszy numer na płycie. Inspiracją były tu podobne do siebie historie, jakie spotkały dwie dziewczynki, Niemkę i Polkę. Obie były podejrzewane, przez bardzo wierzących rodziców, o to, że zostały opętane. Ratunkiem okazały się egzorcyzmy - wiązanie, wlewanie wody święconej do gardła po wciśniętym w gardło krzyżu, nacieranie miejsc intymnych świętymi olejami. Podczas egzorcyzmów księża kładli się na tych dziewczynkach, wykorzystywali je seksualnie. W tym czasie rodzice gorliwie modlili się za drzwiami o sukces. Po tych egzorcyzmach dzieci traciły zmysły, na widok krzyża wpadały w histerię.

Lekarstwo? Więcej egzorcyzmów. Niemka, której to dotyczyło nie przeżyła. Polka gdy dorosła uciekła z domu i w pierwszym miejscu, w którym się schroniła została zgwałcona przez...księdza. Wyznanie niewiary to anty modlitwa, którą słyszysz na początku utworu. Ten fragment to już moja fantazja - ojciec, którego córka została podczas egzorcyzmów zamordowana stracił wiarę. Pragnie pomścić dziecko a potem zapomnieć o nim oraz o Bogu.

Album przesiąknięty jest goryczą, strachem, poczuciem osamotnienia i pozostawienia z problemem zamiatanym pod dywan. Wbrew pozorom nawet w takiej kwestii łatwo o pułapki, skróty myślowe i egzaltację. Kiedy "wróg" został już jasno określony, jak przygotowywałeś się do pisania tekstów? W jednej z naszych rozmów poza wywiadem wspominałeś o trosce i obawach jakie dotykają cię w roli rodzica. Przekułeś je we "Wspólnotę..."?

"A teraz serca mam dwa, smutki dwa..." - gdy urodziła mi się córka, poczułem sens tego tekstu z piosenki Bajm, bo po narodzinach na kilka miesięcy zostaliśmy w szpitalu. Tego samego dnia, gdy na kolana powaliła mnie miłość do dziecka, pojawił się strach. Gdy sytuację już opanowaliśmy i stres ustąpił, pojawiły się refleksje. Rodzicielstwo bardzo uwrażliwiło mnie na krzywdę dzieci, choć zawsze moją psychikę, czasami na lata, rujnowały statystyki dotyczące przemocy wobec kobiet i dzieci. Przemoc seksualna potrafi być chyba czymś gorszym niż zabójstwo, skoro dotknięte nią osoby same odbierają sobie życie.

Te wszystkie przemyślenia, lęki, poznane historie... musiałem usunąć je z głowy, żeby zacząć funkcjonować normalnie. Zacząłem pisać oparte na faktach teksty. Potem powstała do nich muzyka. Poruszając tak poważne tematy łatwo wpaść w przesadę, banał i śmieszność, zwyczajnie zrobić z siebie durnia. Jedyny sposób to 100 procentowa szczerość w przekazywaniu swoich emocji, bo fałsz i kalkulacje w kwestiach tak podstawowych jak miłość, nienawiść, strach czy samotność czuć na kilometr.

Thrash i death metal okazał się dobrym katalizatorem dla takiej energii? Podskórnie czuć tutaj dużo kumulowanego gniewu.

To gniew na rzeczywistość, na ten cały purpurowo czarny dramat, jaki objawia się nam w co drugim wydaniu serwisów informacyjnych. Na system, który zamiast bronić ofiar, obarcza je odpowiedzialnością, bo lepiej nie zaczynać wojny z klerem. Na tę właśnie tytułową wspólnotę brudnych sumień, która w obronie swoich pedofili gotowa jest ukamienować te skrzywdzone dzieciaki. A że ubraliśmy to w thrash/death... na tym się wychowaliśmy, to nasz język, nasze wibracje. Poza tym o takich sprawach nie da się rozmawiać spokojnie przy szarlotce i kawce z pianką. Ale żeby nie zamknąć się z przesłaniem w wewnętrznym metalowym kręgu, użyliśmy czytelnych, zrozumiałych wokali. Ta płyta z założenia miała opierać się na tekstach oraz głosie Maćka Bartkowskiego.

Maciek nie był pierwszym wyborem na stanowisko wokalisty. Jego głos wydaje się być jednak na właściwym miejscu. Gdyby obsadzić w jego miejsce typowego krzykacza death metalowego, album straciłby na wyrazistości, a historie na swojej emocjonalnej wadze. Zresztą, poza głosem Maćka, pozostałe instrumenty brzmią równie klarowanie choć przy zachowaniu intensywności cechującej thrash metal. Nie kusiło cię, aby brzmieć jeszcze ciężej?

Maciek jest trzecim wokalistą na naszej trzeciej pełnej płycie, ale jest tym głosem, którego szukaliśmy od zawsze. Mam na myśli nie tylko barwę, ale i osobowość, zaangażowanie, sposób bycia itd. Chciałbym, żeby czuł, że Faust to dziś tak samo jego zespół jak mój czy Grzegorza Golianka, z którym stawialiśmy pierwsze kroki. Gdyby nie Maciek, byłby to kolejny death metalowy krążek identyczny jak setki innych.

Co do brzmienia - nagraliśmy po jednej gitarze na stronę, choć może powinniśmy nagrać po dwie. Moim zdaniem i tak jest potężnie. Druga sprawa - tu nie chodziło o brzmienie tylko o emocje i treść. Brzmienie - pogoń za masą i ciężarem wydaje mi się pułapką, w którą wpada wielu muzyków. Zaczynają słuchać brzmienia a nie muzyki. Tak powstają potężnie brzmiące płyty o niczym. Oczywiście połączyć świetne brzmienie z tłustą treścią i idealnymi kompozycjami byłoby najlepiej.

W gąszczu pozytywnych recenzji pojawiają się jednak komentarze o podobieństwach z Hunterem. Drak nigdy nie bał się poruszać kontrowersyjnych tematów, ale muzycznie to dwa odmienne światy. Czy po tylu latach przerwy porównania mają dla Ciebie znaczenie, czy Faust tak na dobrą sprawę zaczyna z czystą kartą? Rozumiem, że to ta płyta to nie jest ostatnie słowo.

Najczęściej słyszymy porównania do KAT, tego z Romanem oczywiście. Bardzo mnie to cieszy, ale jeszcze bardziej stresuje, czuję się jak świętokradca bo to najważniejszy zespół metalowy w moim życiu. Pojawiają się też wskazania na inspiracje Vader, Slayer, Testament, a nawet Vltimas. Porównania są odmiennie skrajne, od A do Z, od Cannibal Corpse poprzez Morbid Angel, po zespoły takie jak My Dying Bride i Paradise Lost. Nie my je czynimy więc nie chciałbym się z nich tłumaczyć. Związku z Hunter osobiście nie widzę, znam może ze trzy numery tej kapeli i darzę ich szacunkiem za wytrwałość i dorobek jednak to nie moja wrażliwość muzyczna.

Czy nasza trzecia płyta to nowy początek? "W żadnym wypadku" albo "oczywiście, że tak". Jeśli posłuchasz wszystkich albumów dojdziesz do wniosku, że każdy z nich to zupełnie inna muzyka. Na „Królu Moru” był melodyjny death/thrash/heavy metal z growlami a my niecałe 3 lata wcześniej kupiliśmy instrumenty, na Misantropic był brutalny, progresywny ale melodyjny death z czystym, klasycznym wokalem. Na Wspólnocie rządzi staroszkolny death/thrash z przybrudzonym wokalem Maćka. Wspólnota Brudnych Sumień to droga, którą Faust będzie kroczył dalej.

Sam doszukałbym się prędzej death/thrash i doom metalu, zwłaszcza, że zdarza się Wam mocno zwolnić. Właśnie w tych momentach dochodzą do - nomen omen - gry aspekty techniczne. Ta przerwa w istnieniu przysłużyła się warsztatowi. "Zycie bez życia" to chyba najlepszy przykład. Z innej beczki, na płycie jest też cover Unleashed.

I tu cię zaskoczę - być może gdybyś znał prawdę, nigdy nie zechciałbyś przeprowadzić tej rozmowy. Od 2004 roku, gdy zawiesiliśmy działalność, do listopada 2018 r. nie brałem gitary do ręki. W listopadzie zacząłem komponować a 6 miesięcy później Pavulon nagrał już perkusję na płytę do naszych koślawych, ale już przemyślanych pilotów gitarowych. Gdy zakładaliśmy Fausta w 1996 r. potrafiłem grać po 10 godzin i więcej każdego dnia. W czasie zawieszenia działalności przez 15 lat nie grałem więcej jak kilka godzin ogółem. Grać muszę mieć po co, żeby coś wyrazić, coś opowiedzieć. Gdy nie mam nic do powiedzenia gitara trafia na wieszak. Co do Unleashed - ich numer In The Name of God pasował na płytę, bo jest z nią spójny tekstowo. Poza tym to świetna kompozycja, chyba moja ulubiona z ich repertuaru.

Wspomniałeś o Pavulonie, jak znalazł się w Faust? Lista zespołów, w których grał, a właściwie chyba nadal gra, jest oszałamiająca. Wbił ślady tylko sesyjnie czy zapowiada się na stałą współpracę?

Pavulon to obecnie jeden z najlepszych perkusistów w gatunku nie tylko w Polsce (m. in. Vader, Decapitated, Hate, Batushka i inne). Gra także w bandzie o nazwie Psychotype razem z Grześkiem Goliankiem, który od zawsze w Faust robił gitary i wokal a obecnie znowu jest w zespole. Pavulon usłyszał moje piloty od Grześka, zgodził się nagrać do nich perkusję. Tak się poznaliśmy i dziś mogę chyba powiedzieć, że jesteśmy kolegami. Jeśli powstanie kolejny materiał Faust, to Pavulon znowu nagra na nim perkusję. Jeśli uda nam się zorganizować jakąś sensowną trasę, to on najprawdopodobniej weźmie w niej udział.

Album ma kilka smaczków, zresztą przewijających się przez cały dorobek Faust. Te klawisze to taki sentyment za latami 90? (śmiech)

Klawisze już chyba na zawsze pozostaną obecne w naszej muzyce. Minęły już 22 lata a one wciąż są. Bez plam położonych przez klawisze muzyka wydaje mi się niepełna, płaska i wykastrowana z przestrzeni. Nawet w Iron Maiden, zespole wybitnie opartym na gitarach obecne są klawisze, choć wielu fanów nie zdaje sobie sprawy z tego, że je tam często słychać. Nie tęsknię za latami '90. To był wtedy biedny i zacofany kraj, żule i dresiarstwo, strach było wyjść wieczorem na miasto, zamiast paska nosiłem mosiężny łańcuch do samoobrony, to były chore klimaty.

Na całe szczęście nie muszę się zastanawiać nad tym jakby brzmiały, bo są wystarczająco dobre bez tego (śmiech). Skoro poniekąd przeszliśmy do sprzętu, na jakich gratach nagrywaliście album?

Realizacją nagrań wszystkich instrumentów, miksem i masteringiem zajął się Janos z JNS Studio w Warszawie. Wokale robiliśmy 3 dni w Heinrich House Studio w Legionowie. Brzmienie to głowa EVH 5150 III z dedykowaną kolumną EVH 50Watt. Dźwięk z kolumny jednocześnie zbieraliśmy aż na 5 mikrofonów. Takich właśnie dwóch zestawów EVH będziemy używać na koncertach. Oprócz gitar nagrywałem także sporą część basu, ale szczerze powiedziawszy nie pamiętam dziś co to był za sprzęt.

Wracając do gitar: partie rytmiczne nagrałem na 16 letnim Jacksonie model Warrior z wymienionymi przystawkami na Bare Knuckle Ragnarok. W tym przypadku użyłem strun Ernie Ball Biffy Slinky o grubości 11-54. Pierwsza struna przestrojona z E do D. Partie akustyczne nagrałem na gitarze Mayones Shark kupionej 23 lata temu za 800 zł. Lutnik Witkowski, który przygotował moje gitary wymienił w niej gryf, mostek tremolo, sterowanie oraz pickupy na Seymour Duncan Nazgul-Sentinel. Jako że deska gitary jest z klonu i lipy Ania, która projektuje nasze okładki namalowała na niej liście tych drzew. Wartość tego instrumentu po tych zabiegach wzrosła wg mnie dziesięciokrotnie.

Wykorzystaliśmy jeszcze gitarę lutniczą Witwicki, na której finałowe solo do utworu samotność nagrał basista Gajos. Ta z kolei gitara powstała kiedyś na zamówienie Popcorna z Acid Drinkers. Instrument ten brzmi genialnie, ale jest tak potwornie ciężki, że Popcorn ją odsprzedał.

Dość oszczędnie potraktowaliście temat solówek. Można powiedzieć, że to taki smaczek. Wychodzisz z założenia, że co za dużo to niezdrowo? Jak w ogóle wyglądała praca nad tym materiałem od strony kompozycyjnej?

Solówek nie ma za dużo, ale gdy słucham tego materiału to też nie bardzo widzę miejsce, gdzie moglibyśmy jeszcze je umieścić w takich aranżacjach. W wielu takich dogodnych miejscach znalazły się dźwięki z tła, odgłosy przyrody, głosy dzieci. W jednym z utworów wypadło solo bo daliśmy zamiast niego stado beczących baranów! Gdyby któryś z nas był wirtuozem potrafiącym kreować pożądane w danym momencie emocje grając solówki, z pewnością solówek tych byłoby więcej. Ale tak nie jest póki co.

Zasadniczo faktycznie uważam, że w parze z dojrzałością idzie skromność w operowaniu środkami. Młodzi muzycy, pragnąc udowodnić swoją sprawność techniczną, pakują w kompozycje tysiące dźwięków w zmiennych tempach i najlepiej jeszcze coś w przeciwtakcie. Zapominają o tym po co grają skupiając się na brzmieniu. W tym co zrobiliśmy na "Wspólnocie..." cały czas myśleliśmy o historii jaką chcemy opowiedzieć, muzyka stoi tu na drugim miejscu. Wszelkie zawijasy i ozdobniki jakie się tu pojawiają są uzasadnione treścią.

Na koniec czysto hipotetycznie, gdyby sytuacja na świecie została opanowana, co miałby do zaoferowania Faust w 2020 roku?

Założony cel został osiągnięty, wydaliśmy ważną płytę, która dodatkowo zbiera świetne recenzje i ku naszemu zaskoczeniu dobrze się sprzedaje, choć dziś płyty kupują głównie kolekcjonerzy. Na tej fali w trzy dni sprzedaliśmy cały nakład reedycji albumu „Król Moru…” z 1999 r. choć finansowo ani w jednym ani w drugim przypadku nie ma nawet mowy o zwrocie poniesionych kosztów.

Początkowo nie było planów koncertowych, a jednak wszystko wskazuje na to, że wrócimy na scenę jesienią 2020 r. bo rodzi się takie zapotrzebowanie - o ile epidemia Coronavirusa zostanie opanowana. W obecnej sytuacji to co jest najbardziej prawdopodobne to kolejny materiał studyjny za jakieś dwa/trzy lata. Następna opowieść już się szkicuje a z gitarzystami Grześkiem i Krzyśkiem wymieniamy się pomysłami na muzykę. Ja zaczynam jednak od tekstów i scenariusza bo znacznie pewniej czuję się z piórem i notesem niż z gitarą w rękach.