Wywiady
Bartosz Stobiński (Winiary Bookings)

Branża muzyczna przeżywa jeden z największych testów w swojej historii. Obecna sytuacja związana z pandemią Covid-19 wstrzymała produkcję wydarzeń muzycznych, zostawiając muzyków, osoby z obsługi technicznej i sztab ludzi z tak zwanego zaplecza pod dużym znakiem zapytania o własną przyszłość.

2020-04-16

O tej newralgicznej sytuacji, rozwoju własnej agencji koncertowej i planach na nadchodzące miesiące rozmawialiśmy z Bartoszem Stobińskim z poznańskiego Winiary Bookings.

Grzegorz Pindor: Kiedy w 2012 roku powołaliście do życia Winiary nikt nie przypuszczał, że z poniekąd hobby i wsparcia dla lokalnej sceny, rozwinie się to w pełnoprawny biznes. Nie jesteście w temacie zupełnie zieloni; część firmy ma bowiem zaplecze muzyczne. Co było impulsem do tego, aby zająć się tą sferą na poważnie? W Poznaniu zarówno wtedy, jak i dziś, nie trudno o konkurencję.

Bartosz Stobiński: Wiesz co, trudno mówić, że w tamtych czasach byliśmy dla kogokolwiek konkurencją. Poznań wtedy uchodził za stolicę muzyki hardcore i takie koncerty odbywały się tu w dużych ilościach, a lokalna ekipa PMK ściągała naprawdę sporo gwiazd z zagranicy. Jednak brakowało tu muzyki dla „dzieciaków”. Odmiany typu metalcore, post-hardcore i inne pochodne były w sferze marzeń wielu młodych ludzi. My czasem trochę pomagaliśmy starszym znajomym, ale przede wszystkim na te wszystkie sztuki od PMK chodziliśmy jako fani, więc w końcu nasz ś.p. przyjaciel, Stjup, ujrzał w nas jakiś tam potencjał organizatorski i namówił nas żebyśmy zaczęli robić koncerty trochę inne niż tylko hardcore/punk/beatdown. No i się zaczęła nasza przygoda.

Plakat zapowiadający pierwszy koncert Winary Bookings

Myślę, że dużym kopem energetycznym do dalszych działań był debiut. Naszą pierwszą sztuką był koncert Silent Screams w Poznaniu. Jak się później okazało, odbywał się tego samego dnia co uznana marka Bonecrusher Fest w Warszawie. Wyobraź sobie nasze morale, kiedy się o tym dowiedzieliśmy. Jednak finalnie, pomimo wszelkich obaw, to konkurencyjny event ucierpiał, a my zgromadziliśmy pełny klub. No i dalej jakoś to szło, z koncertu na koncert, przez wiele lat jednak nadal hobbystycznie. Trudno mi dziś wyróżnić moment, w którym podjęliśmy decyzję o zajęciu się koncertami zawodowo. To był chyba proces dość długi i ciągły, w którym dorastaliśmy do przekonania, że to jest właśnie nasz sposób na życie. Wracając jednak do początku mojej wypowiedzi, przez 8 lat wiele się zmieniło i dziś już na pewno mogę stwierdzić, że dla kilku agencji jesteśmy konkurencją, a poznańskie poletko rzeczywiście jest obsadzone od lat mocnymi graczami. Tym bardziej cieszy fakt, że gdzieś tam się wybiliśmy i jesteśmy w tym miejscu, gdzie teraz.

Doświadczenie zbieraliście równolegle podglądając organizację koncertów od kuchni w P.W. Events. Jak wspominasz ten czas?

Bez wątpienia dużo nam dał czas zbierania doświadczenia w innych agencjach. Spędziłem w P.W. Events cztery lata, nie zliczę nawet ile koncertów w tym okresie wyprodukowałem. Mój wspólnik natomiast miał swój epizod w Go Ahead, czyli agencji jeszcze większej niż mój były pracodawca. Czas w P.W. Events wspominam bardzo dobrze i zawsze tak pozostanie. Przez te cztery lata nauczyłem się naprawdę wielu rzeczy i mogę śmiało powiedzieć, że zawodowo była to dla mnie szkoła życia.

Kiedy Winiary Bookings zaczęło wychodzić poza Poznań i z koncertami zawitaliśmy do kolejnych miast o wiele łatwiej było pewne rzeczy załatwić, bo po prostu ludzie mnie już znali i kojarzyli. Oczywiście z drugiej strony bywało ciężko, bo pewnie mało osób wie, że ja i mój wspólnik, pracując chociażby w P.W. Events czy innych miejscach, rozwijaliśmy nasze własne dziecko, a ponadto studiowaliśmy w trybie dziennym. Także nie raz musieliśmy się poważnie nagimnastykować z kalendarzem i z doby wyciskaliśmy totalnego maksa, a czasem nawet tych godzin w dobie brakowało...

Obecnie Twoja agencja koncertowa, to jedna z bardziej rozpoznawalnych marek w kraju. Oczywiście, o ile mówimy tutaj o ekstremalnej muzyce, z naciskiem na jej nowoczesne odłamy. „Ciężar” zaczęliście przełamywać koncertami wykonawców z pogranicza rapu i elektroniki, czym na dobre przypieczętowaliście obecność na rynku, a jestem w stanie pokusić się o tezę, że to dzięki temu Winiary trafiły na szerokie wody. Hip-hop to bardziej Twoja zasługa, czy wspólników?

Czy jedna z bardziej rozpoznawalnych marek w kraju? Tak to może jeszcze nie, ale na pewno już w pewnym stopniu rozpoznawalna marka i to najbardziej cieszy, bo jeszcze kilka lat temu byliśmy randomowymi chłopakami robiącymi DIY koncerty w samym Poznaniu. Fajnie, że kontakt z fanami muzyki na żywo jest coraz lepszy, bo duży nacisk kładziemy na interakcję z nimi w naszych social mediach. Pytamy klientów o odczucia, opinie i staramy się podążać rozsądnie za ich głosem.

Co do przełamania na inne gatunki to zgodzę się, że dopiero rozszerzenie naszej oferty koncertowej pozwoliło na pełen rozkwit firmy. Dziś w naszej ofercie znajdziesz praktycznie wszystko, od hardcore punka i deathcore'u, przez metal, pop, elektronikę, alternatywę, na rapie kończąc. Staramy się zaskakiwać ludzi kolejnymi sprowadzanymi artystami, bo dziś na rynku siłą przetargową jest dobra oferta. Tutaj na pewno dużą robotę odgrywa nasza otwartość muzyczna.

Z moim wspólnikiem praktycznie codziennie torpedujemy się w wiadomościach jakimiś nowymi odkryciami muzycznymi, bo każdy z nas ma troszkę inny profil słuchacza, ale jednak obaj słuchamy tak naprawdę wszystkiego. Zawsze bardzo ceniłem ludzi, którzy nie boją się odkrywać nowych rzeczy i chyba mogę też dzisiaj z ręką na sercu powiedzieć, że mamy to szczęście, że nasz firmowy team tworzą również osoby, które słuchają wszystkiego i nie boją się penetrować nowych gatunków.

A co do koncertów rapowych, to chyba jednak trochę bardziej moja zasługa, chociaż obaj słuchamy rapu i jesteśmy na bieżąco ze wszystkimi nowościami. Jednak początki bywały burzliwe w naszych rozmowach o rapie, bo doskonale pamiętam jak odkryłem Quebonafide jakoś w roku 2014-2015, już po płycie Eklektyka (która swoją drogą do dziś jest moją ulubioną pozycją w dyskografii Quebo). Próbowałem namówić Tomka (Masłowskiego – przyp.red) na zorganizowanie koncertu w Poznaniu. Twardo się wzbraniał, a minęło kilka miesięcy i jakieś chłopaki, jeszcze młodsze od nas, zrobiły koncert Quebo i Dwa Sławy w kultowym, poznańskim Eskulapie. Rezultat? Wyprzedany klub na kilkaset osób - wiem, bo byłem prywatnie na tym koncercie. Człowiek sobie potem trochę pluł w brodę, patrząc na ścieżkę rozwojową Quebo, ale dziś już wspominamy to z uśmiechem.

Organizacja eventów to jednocześnie szansa na spełnianie marzeń, wiem, że jedno z Twoich spełniło się kilkukrotnie (The Amity Affliction) oraz wyzwania. Które z nich utkwiło Ci najbardziej w pamięci?

Trudne pytanie, bo pamięć już nie ta (śmiech), szczególnie jak od jakichś pięciu lat co roku zalicza się te 80-100 koncertów. Chociaż sytuacji z cyklu ekstremalne wyzwania było już na pęczki. Przerobiłem już szukanie klimatyzatora w całym mieście dla zespołu w środku sezonu letniego, gdzie w połowie dnia stwierdzili, że im za gorąco, a dobrze wiemy jak wygląda stan magazynowy sklepów w czasie największych upałów jeśli chodzi o taki sprzęt. Zaliczyłem szukanie masażysty na już, zaliczyłem poszukiwanie bagaży artystów po lotniskach w całej Europie, dzwoniąc od infolinii do infolinii przez cały dzień.

Oczywiście nasza praca charakteryzuje się dużą nieprzewidywalnością, chociaż też nasza głowa w tym, aby przed koncertem przygotować się maksymalnie na największą ilość możliwych scenariuszy. No, ale nie ma chyba nic przyjemniejszego, kiedy po całym cyklu przygotowań i całym dniu na pełnych obrotach, przychodzi do Ciebie tour manager po koncercie i mówi, że zrobiłeś świetną robotę i był to jeden z luźniejszych dni dla całego crew na trasie, bo wszystko co miało być było zapewnione i o nic nie musiał się prosić.

Na pewno jednym z marzeń, które spełniłem było zrobienie koncertu Parkway Drive w Polsce. Świetnie wspominam ten dzień, niezwykle wyluzowana ekipa, a przy tym zachowująca najwyższy profesjonalizm. Niezwykle miło będę też wspominał solowe koncerty King Dude w Polsce, kiedy to jechałem z TJ-em autem z Warszawy do Poznania. Robiliśmy przegląd starej, polskiej muzyki i opowiadałem mu o naszym kraju. King Dude to znakomity rozmówca!

Co do wyzwań, to szczególnie zapamiętam akcję z jednym zespołem, który mocno zaszalał imprezowo po koncercie i zginęła im na backstage'u kamerka GoPro - afera była ogromna... troszkę niemiłych słów i bezpodstawnych zarzutów padło, wezwana została do klubu policja, sytuacja była mocno napięta. Całość przeciągnęła się na tyle, że z klubu do hotelu jechaliśmy o 3 w nocy, a następnego dnia wstawaliśmy o 6 rano, aby przejechać do kolejnego miasta blisko 400 km na drugą sztukę, bo oczywiście organizator musi być w klubie zawsze przed artystą.

To są takie momenty, kiedy dostajesz trochę po dupie i odechciewa ci się wszystkiego, ale jak się później okazało, panowie tak odpalili wrotki, że któryś wrzucił kamerkę do pudła z merchem i rano się ona znalazła. Przez tyle lat pracy nie widziałem zespołu z takim moralniakiem (śmiech). Tak nas przepraszali za zaistniałą sytuację cały dzień, że aż mi się ich żal zrobiło w pewnym momencie. Oczywiście po drugim koncercie mieli już od tour managera zakaz imprezowania.

Miałem okazję występować w roli artysty na jednym z takich koncertów, gdzie po raz pierwszy odczułem jak wygląda swoista „nerwówka” przy kontakcie z wyczekiwaną gwiazdą. Zespół, o którym wspominam na dobre zagościł również w waszym portfolio, choć przez ostatnie lata cieszył się u nas nie mniejsza estymą. Rosjanie z Little Big poza nieprzewidywalnością na scenie, jak i poza nią, przynieśli ze sobą dla Was coś jeszcze. Wyszliście jako organizatorzy z klubów i sal koncertowych do hal.

Zgadza się, zorganizowany przez nas, wyprzedany koncert Rosjan w hali EXPO XXI w Warszawie to największa dotąd impreza jaką mieliśmy przyjemność produkować. Wyzwanie było podwójne, bo tego samego dnia mieliśmy jeszcze koncert Emmure i Rise of The Northstar w warszawskiej Proximie, więc musieliśmy ogarnąć rozsądnie dwie produkcje. Natomiast nie ma co się tutaj czarować, że jeśli robisz rocznie prawie 100 koncertów w klubach i ten schemat działania jest powielany, to w pewnym momencie łakniesz nowych wyzwań, trochę innych wrażeń. Dla nas w tym momencie takimi są właśnie koncerty halowe i mam głęboką nadzieję, że jak tylko cała sytuacja z koronawirusem na świecie się opanuje i branża koncertowa wróci na dobre tory, to będziemy zmierzali ku coraz częstszym wizytom artystów w halach.

Little Big w hali EXPO XXI (foto: Dagmara Szewczuk)

Produkcyjnie chyba najbardziej wspominasz doświadczenie wynikające z koncertu Parkway Drive. Pirotechnika, obracająca się perkusja… Pamiętam jak grali u nas „duże” sztuki w krakowskiej Rotundzie. Dziś są headlinerami największych europejskich festiwali, a ich najnowszy film dokumentalny miał wejść do kin w całej Europie. Jak oceniasz taki rozwój z perspektywy fana i promotora, czujesz, że w pewnym sensie ten rozwój to także dzieło takich firm jak Winiary?

Akurat koncert, który produkowałem dla nich we Wrocławiu niestety nie pozwolił na wykorzystanie pełnej produkcji ze względu na ograniczenia techniczne w klubie. Z czterech tirów sprzętu, które przyjechały, wykorzystaliśmy tylko niecałe dwa. Bardzo liczyłem na obracającą się perkusję, ale nic straconego, może następnym razem!

Najbardziej wymagająca produkcja, z którą miałem dotychczas do czynienia to chyba akurat Behemoth w Poznaniu na kultowej trasie "Rzeczpospolita Niewierna" w 2016 roku i wspomniany koncert Little Big w hali EXPO XXI w Warszawie. Wracając jednak do Twojego pytania, to nie przypisywałbym szczególnej zasługi promotorom za tak duży rozwój kapeli pokroju Parkway Drive. My zapewniamy zespołom jak najlepsze warunki do zaprezentowania ich show w klubie czy w hali i dokładamy cegiełkę do tego jak wypadają na koncertach, ale cała reszta to już ich ciężka praca oraz sztab ludzi, którzy stoją za zespołem, czyli booking agent, agencja PRowa, manager, wytwórnia i inni.

Behemoth w Poznaniu (foto: Justyna Szadkowska)

Wiesz, w sporcie mówią, że jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz, a w muzyce jesteś tak dobry, jak twoja ostatnia płyta. Jeśli taki zespół jak Parkway Drive nie schodzi z pewnego poziomu od wielu lat, a ich muzyka ewoluuje w formę bardziej przystępną dla szerszego grona odbiorców, to miejsce, w którym są obecnie całkowicie im się należy. Dodając do tego show, które z roku na rok wchodzi na coraz wyższy poziom, można im tylko pogratulować, bo mają rozmach i niesamowicie ciężko na to pracowali.

Gdy prześledzisz dokładnie ich działania to zauważysz również, że oni niezwykle umiejętnie wykorzystują możliwości odpowiednich rynków. Mam tu na myśli to co się stało w Niemczech, gdzie zrobili ukłon w stronę tamtejszych fanów coverem "Die Leere", czyli "The Void" z niemieckim tekstem. U naszych zachodnich sąsiadów Parkway Drive jest prawdziwym gigantem, a zespół na takim poziomie powinien też podejmować odpowiednie decyzje biznesowe. Jak widać, w sztabie Parkway Drive ktoś świetnie odrobił lekcje i ludzie, którzy odpowiadają za sukces tego zespołu mają głowę na karku.

Na polskim poletku ciężko o taki sukces wśród zespołów rockowych. Dobra, Nocny Kochanek sprzedaje rekordowe ilości płyt i wyprzedaje niemal wszystkie swoje koncerty, ale to fenomen społeczno-kulturowy niż efekt samej twórczości. Skoro już poniekąd o tym mowa, to wykonawcy hip-hopowi, jak wspomniany przez Ciebie Quebonafide czy Taco Hemingway zgarnęli wszystko co się dało spychając na drugi plan gitarową muzykę. Z czego to wynika?

Zatrzymałbym się jeszcze chwilę przy temacie kondycji sceny rockowej/metalowej w Polsce, bo to ciekawe zagadnienie. Na pewno na tym tle nie możemy się porównywać do innych krajów, bo u nas, od kiedy pamiętam, czyli od momentu gdy zacząłem się takimi klimatami interesować, to nie przypominam sobie żebyśmy mieli krajową gwiazdę gitarowego grania, która mogłaby popularnością stanąć w szranki z Quebonafide czy Dawidem Podsiadło.

Nigdy nie zapomnę w jakim szoku byłem, gdy na festiwalu Mighty Sounds w Czechach udałem się do namiotu na koncert czeskiej kapeli Skywalker (zaznaczę, że to żaden krajowy gigant!). Wypchany po brzegi namiot, wszyscy się bawili i prawie wszyscy znali na pamięć teksty. W tym namiocie było na około 900-1000 osób, niesamowite. Pokaż mi choć jedną kapelę ze sceny hardcore/punk w Polsce, która przyciągnie tylu świadomych i zaangażowanych fanów. Niemcy też mają wiele krajowych zespołów, które wykręcają kosmiczne frekwencje, ale jednocześnie mają też krajowych raperów, którzy wyprzedają hurtowo największe hale w kraju.

Zatem, to nie jest tak, że drastycznie odstajemy od zagranicy. U nas jest bardzo podobny trend podziału jak w innych krajach Europy, na muzykę gitarową i muzykę popularną, jaką w tej chwili jest chociażby rap. Wszystko z zachowaniem odpowiedniej skali. Zauważ, że o ile rzeczywiście na horyzoncie brak artystów, którzy mieliby takie przebicie jak wspomniani przez Ciebie Quebo czy Taco, o tyle jednak w kraju mamy kilka ciekawych festiwali, które sukcesywnie kontynuują działalność z roku na rok, czyli jest na to odbiorca.

Spójrzmy na to na przykładzie Mystic Festivalu. Kiedy projekt wystartował w zeszłym roku i ogłosili skład to wielu się stukało w głowę jak to się zepnie finansowo, że to nie ma racji bytu na polskim rynku, że wszyscy wolą jechać na Brutal Assault, bo tam gra wszystko. Ale im się udało, bo ma być druga edycja i to z jeszcze większym przytupem, czyli znowu - jest odbiorca w kraju na takie granie. Mimo iż Knock Out Productions czy Mystic Production to nasza konkurencja, to bardzo im kibicuję z tym festiwalem, bo robią świetną robotę i trzymam kciuki, bo mają zadatki na zbudowanie jednego z ciekawszych festiwali metalowych w Europie. Ale wracamy też do punktu wyjścia - jest odbiorca na takie granie i to w dużej liczbie, ale krajowi artyści nadal nie zapełniają największych sal w Polsce. To może jednak wina leży trochę w tym, że za tymi artystami oprócz dobrej muzyki nie stoi często żadne zaplecze osobowe tak jak to we wspomnianym wcześniej Parkway Drive?

Myślę, że to jest temat rzeka, bo niestety wielu krajowym artystom z gitarowego poletka, którzy robią świetną muzykę i znakomicie ją sprzedają fanom na koncertach, często brakuje większego profesjonalizmu w postaci dużej agencji bookingowej, odpowiedniego wsparcia wytwórni, ogarniętego managera z kontaktami. A jeśli już mielibyśmy pochylić się nad wyższością rapu czy popu nad rockiem czy metalem w skali globalnej, to myślę, że odpowiedź jest dość prosta. Po pierwsze, czasy w których żyjemy. Szybkość życia i natłok informacji zewsząd powodują, że młodzi ludzie wybierają muzykę, która jest przystępniejsza w odbiorze, bardziej melodyjna.

Po drugie, ilość miejsc, w których stykasz się z tą muzyką. Artyści rapowi są zapraszani na juwenalia, na jakieś miejskie, darmowe imprezy, gdzie chodzi masa ludzi. Idziesz do klubu ze znajomymi na imprezę i słuchasz cały wieczór czegoś bliżej Pezeta i PRO8L3Mu, niż Tides From Nebula czy Mgły. Po trzecie, cena za bilety na koncert. Na koncert rapowy rozpoznawalnego w kraju artysty, możesz iść płacąc nawet 35-40 zł za bilet, co jest często nierealne w przypadku gitarowego grania, bo tam koszty produkcji wydarzenia, logistyki itp są znacznie wyższe. No i po czwarte, bo mógłbym tak jeszcze dłużej wymieniać, łatwość tworzenia takiej muzyki.

Często jako młody człowiek chcesz być jak swój muzyczny idol i chcesz spróbować napisać swoją historię. Grając rocka musisz kupić instrument, nauczyć się na nim grać, znaleźć resztę muzyków, napisać numer, napisać tekst, nauczyć się go grać na żywo, nie będę nawet dalej wymieniał drabinki piętrzących się wyzwań związanych z zagraniem koncertu. Jak to wygląda w przypadku rapera? Kupujesz mikrofon (początkowo nie musi być z najwyższej półki), ogarniasz sobie jakiś bit z Internetu od producentów, którzy często udostępniają swoje prace za darmo, uczysz się obsługi jakiegoś programu do edycji muzyki albo masz akurat jakiegoś kumpla, który to ogarnia. Piszesz teksty, siadacie jednego wieczoru z kolegą przy piwku, nagrywacie wszystko w domowym studio, miksujecie i puszczacie do sieci. Zauważ ile takiej muzyki wychodzi, z jaką częstotliwością nawet ci bardziej znani raperzy wypuszczają nowości do sieci. Tego jest ogrom, bo proces tworzenia jest znacznie skrócony. W ten sposób ktoś cię zauważa, bierze na jeden, drugi, trzeci support.

Koncerty to żadna filozofia, bo większość młodych raperów gra samemu lub z hypeman'em, a bity puszcza im kolega z laptopa, bo nawet nie silą się na obsługę muzyki z jakiegoś kontrolera. Jak masz chociaż małą iskierkę talentu do rapowania, to gwiazdą możesz stać się bardzo szybko, a w zespole grającym na instrumentach nie odpowiadasz tylko za siebie, bo musisz przede wszystkim znaleźć ekipę, która charakterologicznie się spasuje i będzie miała dosyć umiejętności i zapału by iść przed siebie, a to niestety często dla obecnego pokolenia, które kocha iść na skróty, zbyt wysokie wymagania. I to chyba wyjaśnia cały temat.

Anthrax we Wrocławiu (foto: Aneta Dworak)

Jest coś, co tutaj niechcący trochę pominąłeś, a mianowicie osobowość i „historia”, a ta wśród zespołów rockowych z racji na czas ogólnej prosperity i dostępu do muzyki oraz możliwości nagrań w domowym zaciszu, nie jest już tak frapująca jak kiedyś. Dziś prawdziwymi gwiazdami są DJ (producenci lub na odwrót) oraz wspomniani raperzy kupujący słuchacza, jeśli nie nonszalancją i butą, to jakimś bezczelnym wkupieniem się w trendy, z których mimo wszystko łatwo potem wyjść gdzieś dalej. Inna sprawa, że zmiany stylu w rocku czy metalu, są odgórnie piętnowane, w pozostałej muzyce już nie. Jak to wpływa na dobór artystów, z którymi współpracujecie? Czy pojawił się ktoś, kogo chciałeś zrobić, a którego charakter nie pozwolił na współpracę?

Nie wydaje mi się. Dopóki kogoś nie poznam osobiście i w relacji promotor-artysta nie zetrzemy się na zawodowym gruncie, to staram się też nie oceniać tych ludzi, bo dobrze wiem ilu artystów zakłada różne maski w swoich kreacjach oraz jak media potrafią opacznie kogoś przedstawić. Nie raz się naczytałem o kimś, że jest bucem i gwiazdorzy, a potem mieliśmy okazję współpracować i okazał się przesympatyczną, normalną osobą. Oczywiście zdarzały się też przypadki w drugą stronę. Jedyne co mogę dodać w rozwinięciu tego tematu, to że na pewno staramy się nie współpracować z ludźmi, którzy nie szanują naszej pracy. Czyli jeśli zrobimy z kimś koncert i wynikają jakieś nieprzyjemne sytuacje z powodu właśnie „wyrazistego” i zmanierowanego charakteru drugiej strony, to raczej nie podejmujemy w przyszłości współpracy.

Istotne są też dla nas podstawowe kwestie światopoglądowe. Nie współpracujemy z artystami, którzy wypowiadają się otwarcie w sposób, mogący świadczyć o jakichś zapędach homofobicznych czy też rasistowskich, które godzą w drugiego człowieka. Oczywiście zaznaczmy, że prowadzimy profesjonalną agencję koncertową, więc nie lustrujemy każdego artysty od dołu do góry przed bookingiem, bo nie mamy na to czasu i nie jest to core naszej działalności, ale jeśli tylko natkniemy się na wypowiedzi świadczące, że artysta w kręgu naszych zainteresowań prezentuje skrzywioną społecznie postawę, to my tego nie tolerujemy, a już na pewno nie wspieramy finansowo.

Wspomniałeś wcześniej o wirusie. Branża wstrzymała oddech, imprezy w klubach są odwołane, festiwale przesunięte lub odwołane, a ekipy produkcyjne zostały bez pracy. Zakulisowo rozgrywają się dramaty, o których przeciętny odbiorca muzyki nigdy nie myślał. Naprzeciw potrzebom kin, teatrów, klubów muzycznych wyszła aplikacja Going oferując odroczony bilet na przyszłe wydarzenia. Jak ta sytuacja odbija się na Winiary Bookings, czy firma taka jak Wasza ma odpowiednią poduszkę finansową aby przeżyć bez eventów… nawet do pół roku albo i dłużej?

W tym momencie czekamy i siedzimy w domach. Nie zwalniamy pracowników, tylko staramy się utrzymać całą ekipą na powierzchni wody. Oczywiście jakąś poduszkę finansową mamy, jak każda odpowiedzialnie zarządzana firma. Jednak ciężko tutaj cokolwiek mówić o przyszłości, bo naprawdę nie wiemy kiedy wrócimy do pracy. Nasza sytuacja jest na tyle skomplikowana, że branża koncertowa dostała obuchem w łeb jako pierwsza i z momentem pierwszego ograniczenia imprez masowych praktycznie z dnia na dzień upadły koncerty, a ludzie przestali kupować bilety na przyszłe wydarzenia, czyli nie generujemy żadnych przychodów. Dodatkowo nasza branża, zapewne wróci jako ostatnia gałąź gospodarki do należytego funkcjonowania. Wiesz, kiedy skończy się lockdown i otworzą sklepy, kina itp, to te miejsca pracy powrócą, ale wątpię, aby tak od razu, z dnia na dzień, wróciły imprezy masowe.

W grę wchodzi też psychika ludzi, którzy pewnie przez jakiś czas będą unikać takich miejsc jak zatłoczony klub w zamkniętym obiekcie. Dlatego żeby przetrwać jak najdłużej próbujemy różnych akcji, takich jak kampania #CzekamNieZwracam skierowana do naszych klientów, ale również do klientów innych podmiotów z naszej branży czy udział w akcji #BiletWsparcia zorganizowanej przez Going. Czas jest tutaj kluczową kwestią w odpowiedzi na pytanie, czy będzie do czego wracać. Jeśli sytuacja naprawdę mocno się wydłuży to zaczną upadać kluby, a wtedy organizatorzy nie będą mieli gdzie robić koncertów i oni zaczną upadać, pociągając za sobą firmy sprzętowe, cateringowe, bileterie czy agencje ochrony. Tym sposobem, lawinowo, ogromna ilość ludzi straci pracę.

Sytuacja ma drugie dno. Jeden z największych, jeśli nie największy europejski festiwal metalowy jawnie wytoczył działa przeciwko firmie ubezpieczeniowej, której jest klientem. Spółka odmówiła wypłaty odszkodowania ponieważ ubezpieczenie nie obejmuje „akurat tego” wirusa. Finansjera po raz kolejny dała policzek ciężko pracującym przedsiębiorcom?

Masz tu zapewne na myśli Hellfest we Francji. To jest zawsze trudna sytuacja w ocenie i nie za bardzo chciałbym się wypowiadać w sprawie, której nie znam od podszewki. Takimi dużymi festiwalami zajmują się zazwyczaj ludzie, którzy są naprawdę fachowcami w tym co robią i raczej nie podejmują przypadkowych decyzji, ale nie znamy zapisów umowy z agencją ubezpieczeniową, którą ktoś kiedyś podpisał. Nie wiemy czy rzeczywiście ubezpieczyciel ma rację i Hellfest teraz w obliczu katastrofy finansowej łapie się wszystkich możliwych wyjść z tej kiepskiej sytuacji, czy może rzeczywiście ubezpieczyciel kręci w obliczu kryzysu.

Słyszałem już o tym, że agencje ubezpieczeniowe nie chcą ubezpieczać ani wypłacać odszkodowań z tytułu pandemii, nawet w Polsce. Z punktu widzenia prowadzenia przedsiębiorstwa ja to rozumiem, bo wtedy najpewniej musieliby masowo wypłacać odszkodowania w sporych sumach. Jednak z punktu widzenia organizatora, też rozumiem przedstawicieli Hellfest, bo widmo strat, które zagląda im w oczy, powoduje, że walczysz o każdą złotówkę, w ich przypadku o każde euro.

Mimo krachu nie wstrzymujecie bookingów. Czy plan na ten rok pozostaje bez zmian czy zostaliście zmuszeni do selektywnego wyboru wydarzeń na drugą połowę roku?

Bookujemy bez większych zmian, a dodatkowo przenosimy wiele koncertów z wiosny na jesień, co w branży coraz częściej spotyka się z komentarzami, że jeśli rzeczywiście koncerty powrócą w drugiej połowie roku, to ich ilość i przesyt rynku ofertą codzienną odbiją się wszystkim czkawką. My staramy się oczywiście pracować nad jak najlepszą ofertą dla klientów, jak już powróci granie na żywo, jednak mam nadzieję, że w tym pędzie przekładania i dokładania nowych wydarzeń, gdzieś sobie wszyscy nie zrobimy nawzajem krzywdy.

Napisałem, że bookujemy bez większych zmian, bo oczywiście pewne decyzje musieliśmy podjąć i na dalszy plan zostały zepchnięte pomysły, które można wrzucić do worka o nazwie eksperymenty. Dotychczas sporo takich prób, organizacji koncertów artystów ciekawych, lecz niekoniecznie znanych, podjęliśmy. Dzisiaj musimy raczej celować w tematy pewne i sprawdzone, żeby wciąż narastające straty finansowe, móc w rozsądny sposób, w stosunkowo niedługim czasie, odrobić. Myślę jednak, że osoby, które nas śledzą i wszyscy fani muzyki granej na żywo, będą zadowoleni z tego co przygotowujemy na jesień, a mogę zdradzić, że w okresie październik-listopad mamy potwierdzonych już blisko 60 koncertów, także będzie w czym wybierać.

https://winiarybookings.pl/

Zdjęcie główne: Klub30