Wywiady
Michael Schenker

Filozoficzne zacięcie Michaela to coś, co niewątpliwie wyróżnia go na tle innych gitarzystów, których gościmy na naszych łamach.

2020-07-21

Za każdym razem, gdy spotykamy się z legendą grup Scorpions i UFO, w naszych rozmowach można wyczuć pewną duchowość. Nie chodzi tu bynajmniej o religijność. To bardziej umiejętność Michaela do świadomego zaglądania w głąb siebie w poszukiwaniu wyjątkowych relacji jakie łączą go z muzyką.

Podczas krótkiego spotkania usłyszeliśmy gitarowe metafory związane m.in. z polowaniem na kozy, pływaniem w basenie olimpijskim, analizą owadów i budową helikopterów. Co zabawne, w pewnym sensie wszystkie one były wyjątkowo trafne i idealnie odzwierciedlały szaleństwo Michaela (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu).

Jego geniusz doceniają gitarzyści z całego świata. Członkowie wielu znanych kapel, od Metalliki po Opeth, jednogłośnie wskazaliby właśnie Schenkera, gdyby ktokolwiek spytał ich o europejski odpowiednik Eddiego Van Halena. W 2004 roku został sklasyfikowany na 22. miejscu listy 100 najlepszych gitarzystów heavymetalowych wszech czasów według magazynu Guitar World. Przy okazji premiery kompilacji „A Decade Of The Mad Axeman” oraz debiutanckiego wydawnictwa projektu Michael Schenker Fest mieliśmy okazję zapytać Michaela o jego zwyczaje, inspiracje i rady dla innych gitarzystów.

1 PRAWDZIWA WOLNOŚĆ

O tym, że w grze na gitarze chodzi o to, aby palce nadążały za mózgiem…

Niektórzy gitarzyści twierdzą, że nie mogą mi dorównać, ale prawda jest taka, że nie dorównują samym sobie! Kiedy gram, w ogóle nie myślę o innych muzykach i ich dokonaniach. Zamiast odtwarzać coś, co już istnieje, czyli np. moje solówki, warto odnaleźć w muzyce samego siebie. Niestety nie da się przed tym uciec. Każdy musi się zmierzyć z samym sobą, o czym często zapominamy skupiając się za bardzo na tym, co znajduje się na zewnątrz. To, czego należy szukać znajduje się głęboko wewnątrz nas. Cała sztuka związana z graniem partii gitary prowadzącej polega na czystej ekspresji własnego ja. Dla mnie sprowadza się do eksplorowania nieznanych przestrzeni i rozszerzania swojego horyzontu.

Zdjęcie: Stephanie Cabral

2 DOBRE WIBRACJE

O tym skąd wzięło się magiczne vibrato Michaela…

Moi pierwsi gitarowi idole to śmietanka końca lat 60. - Jimmy Page, Jeff Beck, John Winter, Rory Gallagher i Eric Clapton. Jeśli zapytałbyś tych gości o ich inspiracje, na pewno wskazaliby pionierów czarnego bluesa. Paul Kossoff nie grał może muzyki w moim stylu, ale jego wibrato na pewno da się usłyszeć w mojej grze. Mijały kolejne lata i pewne techniki przechodziły na następne pokolenia.

Kirk Hammett gra wibrato w stylu tego, jakie słychać na „Lonsome Crow” (debiut zespołu Scorpions z 1972 roku - dop. red.), ale nie wiem, czy to zamierzona inspiracja. Raz zdarzyło nam się razem jammować i niewątpliwie słyszałem wtedy podobieństwa. Możliwe, że po prostu miał do czynienia z muzyką Scorpions i to wibrato zostało mu gdzieś w głowie. Równie dobrze mógł to być całkowity zbieg okoliczności. Jedno jest pewne - kiedy wracam do tego albumu słyszę, że to dopiero początek mojego gitarowego rozwoju.

3 WIARA W SIEBIE

O tym, że liczy się to, co jest w środku…

Miałem 17 lat, kiedy przestałem słuchać muzyki i innych gitarzystów. Zrozumiałem, że siedzi we mnie coś wyjątkowego i jeszcze nieodkrytego. Za każdym razem, kiedy chcę wyrazić siebie, powstają zupełnie nowe rzeczy. To jak tworzenie całkiem nowych kolorów, za pomocą których maluję swój obraz w oczach innych ludzi. Oczywiście każdy może próbować robić to co ja, ale uważam, że znacznie większą wartość ma indywidualizm.

Problemem jest niestety brak wiary w siebie. Wielu twórców uważa, że to co mają w sobie jest gorsze od tego, co na zewnątrz. To jedno wielkie nieporozumienie. Każdy ma w sobie coś wyjątkowego. Nie można wychodzić z założenia, że to co siedzi w twojej głowie nie ma żadnej wartości. Trzeba zajrzeć w głąb siebie i uwierzyć, że właśnie na tym polega sztuka - na ekspresji swojego ja! To nie jest coś, co można zmierzyć. Nie jest ani dobre, ani złe. Trzeba dać temu ujście i tyle. Jeśli zmienisz nastawienie i zagrasz prosto z serca, w pewnym momencie ludzie dostrzegą, że drzemią w tobie ogromne pokłady wyjątkowości.

Zdjęcie: Stephanie Cabral

4 IMPROWIZACJA

O płynności kompozycji…

Jeff Beck potrafi zostawiać w swoich utworach genialne przestrzenie; dokładnie wie, kiedy należy przestać grać. Uwielbiam to, ale nie utożsamiam się z tą techniką w swojej twórczości. Jestem zwolennikiem budowania płynnych pasaży. Mniej w tym wszystkim przestrzeni, ale wszystkie dźwięki wciąż niosą za sobą jakieś znaczenie. Nie jestem fanem niepotrzebnych wypełniaczy. Nie mam na nie czasu i nie czuję, żeby zbędne nuty pasowały do mojej osobowości. Każdy dźwięk, który pojawia się w moich kompozycjach musi mieć jakieś znaczenie.

Mogę użyć dźwięku spoza tonacji, który pozornie nie pasuje, ale jeśli kolejna nuta jest właściwa, wszystko zaczyna działać. Jeśli w porę nie zareagujesz, taki zabieg może się nie udać. Trzeba być naprawdę szybkim, żeby na żywo korygować pomyłki. Oczywiście takie improwizowanie bardzo często pozwala stworzyć coś nowego. „Rock Bottom” to utwór, w przypadku którego w ogóle nie bałem się takich eksperymentów. Co prawda są dni, kiedy coś wychodzi lepiej lub gorzej i bywa, że nie do końca zdaję sobie sprawę z tego co gram. Po odsłuchaniu nagrań zdarza mi się dochodzić do wniosku, że coś uznanego wcześniej za kiepskie, okazywało się brzmieć naprawdę dobrze!

5 SKALE

O różnych sposobach grania skal…

W mojej głowie nie istnieje coś takiego jak skale. Nie rozumiem terminów takich jak eolska kościelna i temu podobnych. Ludzie często pytają, czy studiowałem muzykę klasyczną i analizowałem tą lub inną symfonię. Odpowiedź brzmi: nie. Klasyczny styl to po prostu zupełnie inna technika grania, inna paleta dźwięków. To zupełnie jak z hiszpańską gitarą, gdzie pojawiają się pewne charakterystyczne motywy, np. akord E dur, po którym następuje F dur, często z pozostawionymi dwoma górnymi pustymi strunami. Wracając do skal, nie znam ich wszystkich na pamięć. One po prostu są gdzieś we mnie jak kolory, które mogę spontanicznie dobierać tak, aby jak najlepiej pasowały do malowanego obrazka.

 

6 KRYZYSY

O chwilach zwątpienia…

Były takie momenty, kiedy czułem, że utknąłem w jednym miejscu na gryfie i musiało minąć trochę czasu, zanim opanowałem granie pewnych rzeczy w nowych pozycjach. To sprawdzony sposób na rozwój. Jeśli uczysz się grać pewne rzeczy na inne sposoby, korzystając z różnych strun i przestrzeni na gryfie, wpadasz na nowe pomysły i wiesz, jakie działania wywołują określony efekt. To jak budowanie helikoptera w oparciu o obserwację latających owadów. Wszystkie rozwiązania tkwią w naszych wnętrzach, ale trzeba do nich dotrzeć. Jeśli utkniesz w martwym punkcie i nie będziesz mógł ruszyć do przodu, musisz zadać sobie kilka ważnych pytań. Kim jesteś? W jaki sposób osiągasz skupienie? Jaki masz plan? Do czego chcesz dotrzeć i na czym zależy ci najbardziej? Różne odpowiedzi pozwolą osiągnąć inny efekt w wyrażaniu siebie. Nigdy nie zależało mi na sławie. Zawsze chodziło mi przede wszystkim o to, aby czerpać radość z grania.

7 ĆWICZENIA

O tym, że skale to nie wszystko…

Trzeba jak najczęściej zmuszać się do grania i odkrywania w tym wszystkim samego siebie. Nigdy nie trzymam się tylko jednej techniki, ponieważ zależy mi na rozwoju i eksplorowaniu nowych przestrzeni. Jeśli nieustannie poruszasz się po gryfie wyznaczonymi torami w górę i w dół, nie robisz nic oprócz trenowania sprawności swoich palców. W ten sposób dbasz po prostu o kondycję rąk i gotowość do pracy. Przede wszystkim musisz fundować sobie coś, co nazywam „grankiem”. „Granko” jest wtedy, gdy nie bijesz kolejnych rekordów prędkości, tylko czerpiesz radość z rekreacyjnego spędzania czasu ze swoim instrumentem. Frajda z grania pozwala ci odkrywać zupełnie nowe miejsca. To trochę jak z polowaniem: chodzenie po lesie może być przyjemne samo w sobie, ale kiedy wiesz, że trafisz na jakiegoś zwierzaka, wyprawa przynosi jeszcze więcej radości. Z „grankiem” jest dokładnie tak samo! Takie podejście do gitary pozwala się rozwijać.

Za każdym razem, gdy pracuję nad nową płytą, dokonuję kolejnych muzycznych odkryć i podążam ich tropem. Czasami zdarza mi się zawędrować o krok za daleko i wymyślić coś, co idealnie pasuje do mojej kompozycji, a w życiu nie wpadłbym na to podczas „klepania skal”. Typowe ćwiczenia to dla mnie strata czasu. Kiedy sięgam po instrument od razu zaczynam grać swoje rzeczy i w ten sposób odkrywam zupełnie nowe przestrzenie muzyki.

8 PERFEKCYJNA NIEDOSKONAŁOŚĆ

O tym, że każdy wykon jest inny…

Uwielbiam niepewność, która towarzyszy graniu rzeczy, które nie mieszczą się w stu procentach w kanonie. Lubię, gdy muzyka mnie zaskakuje, dlatego często stawiam na dźwięki spoza tonacji i zmiany tempa. Takie zabiegi pozwalają stworzyć aurę tajemniczości. Zawsze, kiedy przygotowuję się do nowej trasy koncertowej dokładnie uczę się najważniejszych partii gitary prowadzącej, żeby mieć podstawę, której będę się trzymał. Ludzie oczekują, że usłyszą ulubione utwory w takich wersjach jak na płytach. Rozpoczęcie solówki do „Stairway To Heaven” od innych dźwięków byłoby koncertową zbrodnią. Ludzie, którzy zapłacili za bilety zastanawiali by się co się do cholery stało z charakterystycznym motywem, który tak lubią.

Właśnie dlatego staram się nie zmieniać pewnych chwytliwych elementów piosenek lub początkowych riffów. Uczenie się moich własnych kompozycji sprawia mi pod tym względem pewną trudność. Jest tam sporo rytmicznych niuansów. Nie pamiętam już jak czułem się w momencie, gdy nagrywałem daną piosenkę. Na wielu płaszczyznach nie mam żadnych punktów odniesienia. Właśnie dlatego jestem zdania, że każdy wykon musi być inny, bo towarzyszą mu zupełnie inne odczucia.

9 NADMIAR

O tym, że prędkość to nie wszystko…

Przekombinowane granie to coś od czego staram się trzymać z daleka. Czasami zdarza się, że jakaś technika gry lub konkretna melodia przyplątuje się znienacka i staje się naszym przekleństwem. Mimo że właściwie w ogóle nie słuchałem muzyki, niektórych rzeczy nie dało się uniknąć. One po prostu pojawiały się wszędzie. Ktoś kiedyś powiedział mi, że Yngwie Malmsteen bardzo docenił „Reasons Love”, gdzie gram naprawdę szybką solówkę. Problem polega na tym, że takie granie jest bardzo powtarzalne, szczególnie kiedy stawiasz na jedną stylistykę - np. klasykę. Kiedy wszystko pędzi, trudno jest wychwycić pojedyncze dźwięki.

Mogę sobie wyobrazić BB Kinga, który pyta Yngwiego: „Panie Malmsteen, czy na pewno chciał pan wykorzystać tutaj tę nutę? Oczywiście wyścigowcy tacy jak Yngwie, czy Eddie Van Halen to fantastyczni muzycy. Nie da się ukryć, że w pewnym momencie byli wszędzie w mediach i trudno było uciec przed ich wpływem. Pierwsza płyta Malmsteena była dla mnie czymś naprawdę fascynującym. Nie miałem pojęcia jak można robić coś z tak wspaniałym wyczuciem melodii i rytmu. Niestety chwilę później uczyły tego wszystkie te gitarowe szkoły w Los Angeles. Ludzie mogli pójść na skróty i szybko nauczyć się tappingu. Nikt nie zawracał sobie głowy rzeczami, których nie da się opanować w jeden wieczór.

Muzycy, którzy prześwietlili Eddiego na wskroś jednocześnie go zniszczyli. W pewnym momencie trudno było rozpoznać poszczególnych gitarzystów, bo wszyscy grali tak samo. Jeśli zewsząd atakują cię te same dźwięki, w pewnym momencie nie chcesz ich dłużej słuchać. I tak nadeszły lata 90. wraz ze stylistyką grunge, a potem wszystko się zmieniło!

 

10 METRONOM

O wyznaczaniu punktu odniesienia…

Bardzo często ćwiczę z metronomem, bo to najlepszy sposób, aby sprawdzić czy nie zwalniam podczas grania. Ludzki umysł potrafi nas nieźle oszukać. Bez punktu odniesienia możesz myśleć, że grasz w odpowiednim tempie, ale często nie jest to prawda. Jeśli chcesz grać szybciej, musisz się upewnić, że na pewno jesteś na to gotowy. Metronom pomoże szybko zweryfikować twoje możliwości. Z wiekiem człowiek zaczyna w naturalny sposób zwalniać i nawet nie zwraca na to uwagi! Żeby tego uniknąć potrzebujesz punktu odniesienia. To jak z biciem rekordów na olimpijskim basenie. Pływak, który ustanawia rekord raczej nie pobije go na nowo, ale cały czas pilnuje, żeby zbytnio się od niego nie oddalić. Gitarzyści również muszą trzymać formę!

Kiedy Michael Schenker zdobył swój pierwszy pedał wah, był jeszcze na tyle młodym i niedoświadczonym gitarzystą, że podłączył go w złą stronę przez co efekt zabrzmiał zupełnie niespodziewanie. Nie trzeba było jednak długo czekać, a muzyk wykreował z tego unikalne brzmienie, które stało się jego znakiem rozpoznawczym i pozwoliło stworzyć niejedną legendarną solówkę.

„Jestem osobą wrażliwą na wysokie tony. Kiedy oldschoolowy wah jest całkowicie otwarty, moje uszy krwawią. Jeden z moich ulubionych modeli tego efektu to Dunlop sygnowany przez Dimebaga Darella. Można w nim było zmienić EQ, jednak te najstarsze egzemplarze oferowały zbyt surowe brzmienie. Dawno temu rozkręciłem swój wah i eksperymentowałem z nim, aż w końcu znalazłem idealną pozycję, która pozwalała mi osiągnąć określone brzmienie i nie przekraczać punktu krytycznego. Te charakterystyczne nosowe dźwięki to miód dla moich uszu.”

Schenker szybko nauczył się korzystać z efektu wah zupełnie inaczej niż tysiące naśladowców Hendrixa i Claptona. Dla niego podłużna kostka stała się czymś w rodzaju pedału EQ… „Nie korzystam z niego w tradycyjny sposób. Świetnie słychać to w takich utworach jak „Lookin’ Out for No. 1 (Reprise)” i „Just Another Suicide”. Chodzi o ten charakterystyczny środek pasma. Staram się mieć w miarę ujednolicone brzmienie, bez rozróżniania na rytmiczne i solowe. Lubię prostotę. Nie uważam się za maniaka sprzętowego. Oprócz efektu wah mam jeszcze tylko delay. Zależy mi na tym, żeby nie komplikować sobie narzędzi. Ktoś kiedyś zwrócił uwagę także na to, że podczas grania na gryfie prawie w ogóle nie wykorzystuję małego palca. Dlaczego ktoś zawraca sobie tym głowę i jaką robi to dla niego różnicę?! Django grał tylko dwoma palcami. Możesz grać jednym palcem i wciąż brzmieć rewelacyjnie. Odpowiedziałem więc wówczas, że mały palec służy mi wyłącznie do dłubania w nosie! (śmiech)