Wywiady
Reba Meyers (Code Orange)

Reba Meyers to gitarzystka, która od początku istnienia grupy Code Orange miała wpływ na kształtowanie jej wyjątkowego, ciężkiego brzmienia.

2020-08-04

Przy okazji premiery najnowszego wydawnictwa zespołu, zatytułowanego „Underneath” mieliśmy okazję porozmawiać o jej unikalnym stylu gry, hiphopowych wpływach i teorii muzyki wykorzystywanej podczas pracy nad nowymi utworami. Reba opowiedziała nam również o swoim instrumentarium, gdzie od niedawna szczególne miejsce zajmuje gitara od ESP sygnowana jej własnym nazwiskiem.

Najnowsze wydawnictwo Code Orange napędza niewyobrażalny mrok i intensywność brzmień. „Underneath” jest jak ścieżka dźwiękowa do filmu grozy, w którym nastrój potęgowany jest przez przeszywające gitarowe riffy, ciężkie partie perkusji, zmiany tempa i całą masę sampli kojarzących się z najstraszniejszymi horrorami. Na przestrzeni ostatniej dekady Code Orange stali się jedną z najważniejszych kapel reprezentujących ekstremalnie ciężkie granie, czego niewątpliwym potwierdzeniem była nominacja do Grammy za wydany w 2017 roku album „Forever”. Nie oznacza to jednak, że inspiruje ich jedynie metal. Okazuje się, że sekretem stojącym za ciężkimi połamanymi dźwiękami wcale nie są mocno przesterowane gitary…

Magazyn Gitarzysta: Twoja współpraca z firmą ESP zaowocowała niedawno pierwszą gitarą sygnowaną twoim nazwiskiem. Na czym zależało ci najbardziej, gdy pracowaliście nad modelem LTD RM-600?

Szczerze mówiąc nigdy nie spodziewałam się, że odezwie się do mnie firma ESP i zaproponuje stworzenie sygnowanego modelu gitary. Ich sprzęt towarzyszył mi, odkąd zaczęłam grać metal, ale coś takiego po prostu nie mieściło mi się w głowie. Tony Rauser, który odpowiada u nich za kontakt z artystami pojawił się u nas po którymś z koncertów i szybko złapaliśmy bardzo dobry kontakt. Kiedy lepiej się poznaliśmy, zaproponował mi współpracę.

Zupełnie nie byłam na to przygotowana, dlatego pierwsze projekty którymi zaczęłam się bawić w Photoshopie skupiały się głównie na połączeniu odpowiedniego korpusu i główki. Od zawsze kochałam Vipery. Jednocześnie marzyła mi się gitara z odwróconą główką. Połączyłam te dwie rzeczy i dopiero później zaczęliśmy pracować nad kolejnymi szczegółami. Nie było żadnego planu, ale czasami warto postawić na spontaniczność. To zupełnie jak z piosenkami. Im dłużej się nad nimi siedzi i niepotrzebnie kombinuje, tym więcej rzeczy zaczyna się komplikować. Pomysły, które nagle przychodzą do głowy często okazują się być tymi najlepszymi.

W gitarze wykorzystano tylko jeden pickup. To EMG 81 zainstalowany przy mostku. Skąd ta oszczędność?

To po prostu klasyka. Eksperymentowałam z wieloma różnymi rozwiązaniami, ale ta przystawka zawsze zdaje egzamin. Kupując tę gitarę masz pewność, że wszystko zagra z tego przetwornika tak jak powinno. Nie ma nic lepszego, jeśli chodzi o metalowe granie. Kiedy gotowa gitara trafiła w moje ręce byłam przeszczęśliwa. Nie spodziewałam się, że wszystko, łącznie z wagą instrumentu, będzie tak idealnie dopracowane. Na początku gitara miała być nieco cięższa. To dlatego, że za prototyp posłużył mój stary LTD, do którego byłam bardzo przyzwyczajona. Później pojawił się pomysł na wykończenie ze specjalnej folii. To technika, której ESP nigdy wcześniej nie stosowało, więc naprawdę przyłożyli się do tego, żeby wszystko wyszło tak jak trzeba. Jestem naprawdę dumna i usatysfakcjonowana z tego instrumentu.

To również pierwsza gitara w dorobku firmy ESP, która jest sygnowana nazwiskiem kobiety.

Jestem przekonana, że na całym świecie znalazłyby się setki kobiet, które radzą sobie z wiosłem znacznie lepiej ode mnie. Mam nadzieję, że to wyróżnienie zainspiruje twórców, którzy tworzą w innych gatunkach. Różnorodność muzyki jest obecnie ogromna, ale tak naprawdę nie za to pokochałam gitarę. Cieszę się, przede wszystkim dlatego, że mogę reprezentować nie tylko gitarzystki, ale wszystkich twórców, którzy wymykają się schematom i robią coś wyjątkowego. Wychowałam się na muzyce punkowej, więc mój styl grania jest nieco inny niż tych, którzy odebrali klasyczne wykształcenie. Jestem samoukiem i całą moją gitarową wiedzę czerpałam od kapel, które można było zobaczyć na żywo w moim mieście. Dziś wszystkiego można się nauczyć na YouTube. Moja edukacja to przede wszystkim małe cegiełki wiedzy, które zdobywałam od muzyków, których poznawałam w Pittsburgu. Myślę, że taki model uczenia się gry na gitarze ułatwia kształtowanie własnego stylu.

Jak wyglądała praca nad utworami, które znalazły się na płycie „Underneath”?

Garściami czerpaliśmy inspiracje ze współczesnego rapu, czyli gatunku, którym wielu słuchaczy metalu, mówiąc delikatnie, gardzi. Właśnie w tej muzyce odnaleźliśmy ogromną swobodę i odpowiadający nam styl produkcji. Oglądałam wiele wywiadów z Mikiem Deanem, który pracował między innymi z Kanye Westem i innymi znanymi raperami. To on zachęcił mnie do eksperymentowania z software’owymi brzmieniami dla gitar, które często sam wykorzystuje do tworzenia beatów i realizowania swoich pomysłów. Mike gra na saksofonie i wywodzi się z klasycznego środowiska muzyków, czyli świata, w którym również się obracałam. Zdałam sobie sprawę z tego, że moja wiedza z zakresu teorii lub progresji akordów to coś, co wbrew pozorom można wykorzystać w muzyce metalowej. Pracując nad nową płytą od początku chciałam, żeby materiał zabrzmiał jak najbardziej szczera i autentyczna wersja Code Orange. Nie było mowy o żadnych kompromisach i mieszaniu styli różnych innych kapel. To miało być w stu procentach nasze.

 

Wiele partii gitar brzmi tu wręcz mechanicznie. Pokusiliście się o wyjątkowo ekstremalne cięcia poszczególnych partii…

W utworze „You And You Alone” pojechaliśmy po bandzie, jeśli chodzi o takie podejście do produkcji. Napisałam kilka riffów, które nagrałam do bębnów stworzonych na komputerze. To był kompletny chaos po środku którego nagle wyrastał refren. Ja i Jami (Morgan, perkusista - dop. red.) pomyśleliśmy, że Shade (gitara i wokal - dop. red.) może zrobić z tym coś szalonego. Nie myliliśmy się. Shade pociął numer tak, że wyszła nam jego alternatywna, elektroniczna wersja. Musiałam na nowo przepracować cały ten utwór, żeby zorientować się jak zagrać te poszatkowane riffy na koncertach.

Na płycie pojawiło się więcej takich kompozycji. Pewne pomysły całkowicie się zmieniały, tworząc coś całkowicie nowego zarówno w warstwie emocjonalnej, jak i stylistycznej. Połączenie analogowych i cyfrowych rozwiązań pozwoliło mi przekroczyć pewne granice i wyjść poza schematy, które znałam do tej pory. Granica, którą wytyczamy pomiędzy brzmieniem gitar, a elektroniką jest dla mnie wciąż bardzo czytelna. Gitarowy fundament czasami się rozmywa, a czasami stanowi krwawą ścianę dźwięków, gdzie słuchacz nie do końca potrafi stwierdzić, jakie jest źródło danego brzmienia.

Na komputerze nie da się jednak zrobić wszystkiego i czasami działamy na odwrót - niektóre elektroniczne partie mają swój początek w gitarowych riffach. Trzeba pamiętać, że to właśnie ludzkie ręce potrafią stworzyć to wyjątkowe napięcie i klimat, które w moim odczuciu są bardzo ważnym fundamentem Code Orange. U nas nie ma wywalania riffów do kosza. Jesteśmy trójką gitarzystów, którzy bardzo dobrze odnajdują się w cięciu poszczególnych partii gitar na kawałki i odsyłaniu ich sobie przez internet w jeszcze bardziej przegiętych wersjach (śmiech).

Nie da się ukryć, że wpływa to na wyjątkowe zmiany tempa w waszej muzyce…

Tak, ale to również zasługa stylu „beatdown”, którego nauczyły nas rodzime kapele z Pittsburga. Połączenie wyjątkowo ciężkich riffów i zmiany tempa to coś co mamy po prostu we krwi. Ludzie mogą to analizować i dojść do wniosku, że łączymy rytmy i metra na 5, 7 czy 9. Do mnie takie przemyślenia przychodzą dopiero po jakimś czasie, bo kiedy gram, wszystko dzieje się bardzo naturalnie. Po prostu podążam za swoim słuchem. Jeśli czujesz gdzie warto urwać jakiś beat, albo jak wykorzystać go w „niewłaściwym” miejscu możesz osiągnąć naprawdę ciekawe efekty. Układanie pewnych riffów w konsekwentnym ciągu nie zdaje u nas egzaminu. Trzeba myśleć o nich bardziej fragmentarycznie.

Na scenie towarzyszy wam wyjątkowa dynamika. Czego można się nauczyć grając w zespole posiadającym aż trzech gitarzystów?

Kluczowa sprawa to trzymanie się stroju. Cały czas się o to czepiam, a chłopaki dokładnie znają moją minę, która daje im znać, że coś jest nie tak. Kiedy grasz w „drop A” lub „drop B” zbyt mocne uderzenie struny może sprawić, że dźwięk zabrzmi jak gówno i w ogóle nie będzie w tonacji. Mając na pokładzie trzech gitarzystów trzeba być na to wyjątkowo wyczulonym. Kolejna sprawa to granie w odpowiednich momentach. Każde z nas musi się pilnować i nie wcinać z dodatkowymi partiami tam, gdzie nie są potrzebne.

Ostatnia płyta to jednak najlepszy dowód na to, że naprawdę potrzebujemy trzech gitar. W utworach dzieje się strasznie dużo rzeczy i trzeba uważać, żeby czegoś nie przeoczyć lub gdzieś się nie pomylić. Trzy gitary bardzo dobrze wypełniają pewne luki w całościowym odbiorze muzyki, ale każdy trzyma się swoich rejestrów. Ja gram gdzieś w okolicach środka. Stratocaster Dominica to niskie brzmienie ukręcone na wzmacniaczu. Shade wypełnia resztę przestrzeni w zależności od potrzeb, choć ostatnio skupia się przede wszystkim na syntezatorach. Jego gitara połączona jest z komputerem więc na koncertach wychodzą z tego naprawdę awangardowe rzeczy.

Używasz sporo „niemuzycznych” dźwięków, jak skrobanie kostką po strunach, trzaski...

Mam w zanadrzu kilka sztuczek. Wszystkie hałaśliwe dźwięki, które generuję za pomocą gitary nadają naszemu brzmieniu jeszcze bardziej złowrogiego charakteru. Muszę przyznać, że jestem uzależniona od tych wszystkich „przeszkadzajek”. Dzięki temu granie na gitarze sprawia mi więcej frajdy i daje większą satysfakcję, bo nie gram już tylko kilku akordów i popisowych solówek. Uwielbiam wszystkie te przerażające dźwięki, które brzmią jakby nie miały nic wspólnego z moim instrumentem. Jest w tym coś wyjątkowego i jednocześnie uzależniającego.

NA TYM SPRZĘCIE POWSTAŁO „UNDERNEATH”

ESP CUSTOM VIPER

Jakiś czas temu firma ESP dała mi customowego Vipera w kolorze „cherry red”, który idealnie uzupełnił nasze brzmienie. Z jakiegoś powodu właśnie na tej gitarze wszystko wychodzi mi najlepiej. W studiu próbowałam wielu innych instrumentów, ale poza kilkoma podbiciami refrenów nagrywanymi na Gibsonach, większość riffów na „Underneath” to właśnie ten Viper. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wcześniej trafił mi się tak udany model. Mimo że przy gryfie zainstalowano przystawkę EMG 85, za nic w świecie nie zrezygnuję z EMG 81 przy mostku!

EVH 5150 III

W przeszłości rzadko korzystałam z tego wzmacniacza, ale przy „Underneath” w końcu mieliśmy okazję, aby lepiej się poznać. Potem poszło już jak z górki. EVH nie wymagał intensywnego kręcenia, po prostu miał na starcie wszystko to czego potrzebuję. Gain jest nasycony, ale nie w stronę chrupotliwego crunchu, z czym zwykle walczyłam w przeszłości.

WTYCZKI SOUNDTOYS

Ta płyta jest wyjątkowa między innymi dlatego, że nieco inaczej podeszliśmy do pracy z wtyczkami i efektami. Soundtoys tworzą przede wszystkim z myślą o wokalistach, ale ich narzędzia można wykorzystać z dowolnym instrumentem. Gitarę najczęściej przepuszczałam przez takie wtyczki jak PhaseMistress, FilterFreak i Decapitator. Ilość dostępnych narzędzi jest ogromna, ale mało kto korzysta z nich w taki sposób jak my. Myślę, że właśnie dzięki temu udało nam się osiągnąć unikalne brzmienie.

 

Powiązane artykuły