Wywiady
LAST PENANCE – Michał & Jurek

Debiutancki album LastPenance to nie lada gratka dla fanów metalcore’owych brzmień, mocno zakorzenionych w brzmieniu z Wysp Brytyjskich.

Grzegorz Pindor
2021-11-05

Kwintet z Warszawy obok kilku innych krajowych ekip jak Mentally Blind, Pale Path czy IAMONE zadaje kłam utartemu przekonaniu, że rodzimi wykonawcy tylko aspirują do gry o stawkę z zagranicznymi zespołami. O dotychczasowym przebiegu kariery zespołu, inspiracjach i emocjach w twórczości rozmawialiśmy z wokalistą Michałem Cieślakiem oraz perkusistą Jurkiem Skarżyńskim.

G.P: Za wami chyba najbardziej pracowity okres w krótkiej karierze LastPenance. Nieco ponad rok po premierze debiutanckiego albumu, cały ten czas obfitował w nowe przyjaźnie, serię koncertów i dużo dobrych słów spływających pod waszym adresem. Z perspektywy zespołu, takiego jak wasz, pandemia w teorii powinna podciąć skrzydła – skąd zatem taka mobilizacja?

Michał: Mobilizacja wynika z potrzeby grania. Pandemia nie wydaje się nigdzie wybierać, a my jako zespół nie lubimy stagnacji, także kiedy już uznaliśmy ze koncertowanie jest stosunkowo bezpieczne, nie pozostało nic innego jak ruszyć na koncerty.

Jurek: Z tą pracowitością to jest tak że w sumie od początku istnienia zespołu, jeszcze przed wydaniem płyty mieliśmy ręce pełne roboty. Pandemia wtedy była nam nawet na rękę, bo mieliśmy nieco więcej czasu na pracę nad płytą i wszystkim dookoła. W tej muzyce jest niewiele miejsca na prowizorkę więc od samego początku staraliśmy się by było to na poziomie. Gdy tylko pandemia odpuściła ruszyliśmy koncertować i na razie nasze wyjazdy to świetnie spędzony czas i faktycznie zawieramy bardzo dużo super znajomości z różnych klimatów.

G.P: Celowo nie rozpocząłem od wspominania o dorobku The Lowest, który bez wątpienia stanowi kamień węgielny tego na czym zbudowaliście LastPenance. O ile zespół traktujemy jako nowy, z czystą kartą i albumem wizytówką, tak zdobyte doświadczenie oraz ilość zagranych koncertów na wszelakich scenach staje się waszym atutem. Do tego wszystkiego doszedł równie mocno wyszydzany, co kochany metalcore – z którym przynajmniej część was już miała do czynienia w poprzednich zespołach, i tu chyba otwarcie można przyznać, że w najmniej oczekiwanej formule – bo takich odniesień do Architects jeszcze u nas nie grano. Nie obawialiście się, że na fali wskrzeszonego nu-metalu i jego coraz mocniejszej prezencji w świecie metalcore’a, taka wizja muzyki jak Wasza okaże się nie pasująca do dzisiejszej sceny?

Michał: Jeżeli mieliśmy jakiekolwiek obawy, to teraz, już z doświadczenia możemy powiedzieć, że przyjęli nas ciepło na każdej z nich: metalowej, hardcore’owej i metalcore’owej. Wydaje mi się, że gramy dość uniwersalnie i każdy znajdzie coś dla siebie.

Jurek: Nam raczej nie chodzi o to, żeby pasować do tego co jest aktualnie modne. Robimy to co nam gra w sercu. Wszyscy darzymy ten gatunek muzyki miłością i nic na to nie poradzimy (śmiech). Z pewnością sięgamy trochę wstecz, jeśli chodzi o inspiracje, dając temu jednocześnie trochę współczesnego sznytu. Dorobek The Lowest na pewno pomaga nam w tym, że wiadomo, że mamy za sobą długie lata grania i setki koncertów co mamy nadzieje wpłynie na poziom zaufania i może otworzy kilka furtek. Myślę, że nie tylko my zatęskniliśmy już za surowszym i bardziej agresywnym metalcorem po latach „upopowiania” tej muzyki.

G.P: Dobrze powiedziałeś, bo dzięki takim młodym ekipom jak DyingWish czy Renounced, ten stary metalcore, głównie oparty na riffie, zdecydowanie górującym nad atmosferą i layeringiem wraca do łask. Historia zatacza koło nie tylko w waszych inspiracjach Architects, był czas, że w Sailor’s Grave zerkaliście, i to bez wstydu, w stronę Parkway Drive. Jeśli czerpać inspiracje to tylko od najlepszych?

Jurek: Ciężko nie patrzeć na najlepszych. W prawdzie zarówno Parkway Drive jak Architects obecnie nie grają już muzyki, która mnie osobiście do końca robi, ale na pewno mieli duży wpływ na to co lubię/lubiłem i jak chcielibyśmy, żeby to co gramy brzmiało. Staramy się jednocześnie wrzucić w to siebie i znaleźć trochę oryginalności, pomimo że jest to przy obecnym zalewie muzyki bardzo trudne.

Michał: Z tym czerpaniem inspiracji to nie jest tak prosto, bo to co cie tak naprawdę zainspirowało wychodzi dopiero w praniu. Ja z wokalnej perspektywy mogę powiedzieć, że nie inspiruje się żadnym konkretnym zespołem, staram się być sobą. Bardzo lubię agresje w muzyce, co mocno wpływa na stylistykę wokalną LastPenance. Ale tak, jeżeli masz brać kogoś za wzorzec, na podstawie którego zbudujesz coś swojego, to lepiej brać ten wzorzec ze sprawdzonych źródeł.

GP: Ten wzorzec, do którego nie raz jeszcze wrócimy to Architects. Zespół, który zbudował co najmniej kilka własnych tożsamości, a ponadto, bez wątpienia jest jednym z kilku które od wielu lat wpływają na całokształt sceny. Wybraliście, świadomie bądź nie, obszar ich kariery, kiedy jeszcze nie grali tak dużych refrenów i stawiali na mocny atak. Szczerze mówiąc, to chyba za to zbieracie największe pochwały. Mówimy dość otwarcie o tych inspiracjach, ta wyszła naturalnie czy jednak było tu trochę zamierzeń? Zwłaszcza od strony realizacji waszej płyty słychać, że wczesny dorobek Anglików miał duże znaczenie.

Jurek: Na pewno nie staramy się, żeby nasza muzyka była podobna do ich twórczości. Wręcz przeciwnie, jak już mówiłem zależy nam, żeby znaleźć w tym swój własny pierwiastek. Oczywiście nie da się zaprzeczyć, że mieli/mają na nas duży wpływ więc raczej też nie spodziewamy się, że te naleciałości się nie pokażą. Oczywiście, że będzie to słychać, ale nie było tak, że pomyśleliśmy „Kurde, ale oni są super, spróbujmy tak samo”.

G.P: Przecież są super (śmiech). Wydaje mi się, że największym wyzwaniem dla zespołu, który chce grać metalcore, to nie wpaść w te szufladki, które potem są utrwalane przez media. Gdybyście sami mieli wskazać element, który na waszym debiucie jest najbardziej unikalny – co by to było? Zapomnijmy na moment o odnośnikach do innych zespołów i brzmień.

Michał: Dla mnie unikalna jest atmosfera tej muzyki. Ta muzyka jest w moim odczuciu naraz agresywna i posępna, brutalna i melodyjna.

Jurek: Myślę, że na naszym celowniku jest mieszanka tego starszego, agresywnego typu metalcora z współczesnym brzmieniem. Dorzucenie do tego mroku w melodiach. Żadna z tych rzeczy z osobna nie jest innowacją w żadnym wypadku. W związku z tym nie oczekujemy, że odkryjemy coś zupełnie nowego, ale może łącząc ze sobą elementy z różnych muzycznych stron uda nam się zbudować unikatowy klimat. Mam nadzieję, że uda nam się to osiągnąć w muzyce, nad którą pracujemy.

G.P: Michał użył bardzo ciekawego określenia, że ta muzyka jest posępna. Dwie minuty z „Vicious” potrafią przygnieść, ale chyba matematycznymi odniesieniami w pracy gitar niż grobową atmosferą. Uważam, że mroczne treści w waszej muzyce są nieco zakamuflowane. Przykłademniechbędątutajwersyzewspomnianego „Vicious”: „Every time the road gets a bit more steep, I tend to unearth what I just hid”. Pisząc teksty niezwykle łatwo popaść w gatunkowe klisze, zatem jak Ty Michale radzisz sobie z emocjami towarzyszącymi tej muzyce, przelewanymi na papier?

Michał: Do tekstów podchodzę jak najbardziej osobiście, i choć wiem, że nie zawsze uda się uniknąć klisz, staram się omijać je szerokim łukiem. „Vicious” jest bardzo bezpośredni w przekazie, a tekst odnosi się do moich przeżyć. Staram się wyrażać metaforycznie lub obrazowo, tak żeby każdy mógł w nich znaleźć coś dla siebie, nadając tym tekstom uniwersalności. Staram się też,aby w tekstach pojawił się aspekt poetyczności, dający pole interpretacji zamiast walić prosto z mostu. W agresji tej muzyki widzę bardzo dużo odcieni tych emocji, to pozwala wyrażać różne jej aspekty.

G.P: „I Do Not Blossom, Left To Rot” – można równie dobrze odnieść do depresji, braku możliwości samorozwoju, w końcu – radzenia sobie w relacjach międzyludzkich, wymagających odkrycia własnych emocji. To ostatnie to zresztą słowo klucz opisujące album nie tylko od strony muzycznej. Niestety, oberwało się Wam za jednowymiarowość Twoich wokali. Słowa miały przykryć braki warsztatowe, czy tak po prostu wyszło?

Michał: Ciekawe jest to,że ta "jednowymiarowość", nie wynika z tego, że inaczej nie umiem, tylko z celowości. Szanuje wokalistów, którzy popisują się warsztatem w każdym numerze, ale osobiście, jeżeli chodzi o to co można zrobić wokalem w takiej muzyce, to ja po prostu jestem wybredny - nie lubiępigsqueali, gutturali, ani dużej ilości growli. Za śpiewanymi wokalami w metalowej muzyce teżmi nie po drodze (śmiech).W związku z tym, tekstami nic nie chciałem przykryć, raczej na odwrót- te teksty potrzebowały dokładnie takiego wydźwięku jak słyszymy na płycie.

G.P: Rzadko zdarza się, żeby ktoś otwarcie przyznał, że zwyczajnie czegoś nie lubi więc tego nie spróbował – zwłaszcza w tak kombinowanej muzyce jaką jest metalcore. W przeciwieństwie do waszych kolegów z Pale Path, którzy rozkoszują się dobrodziejstwem techniki i nowoczesnego brzmienia metalcore’a, u Was dominuje dość surowy, naturalny sound. Zresztą, nie przypominam sobie, aby sam Jurek kiedykolwiek triggerował bębny. Z drugiej strony, mniej życzliwi dla tej płyty twierdzą, że „LastPenance” brzmi jak na ten gatunek płasko. Staraliście się uniknąć wysokiej kompresji i cyfry?

Jurek: Taki był zamysł przy tej płycie. Bębny nagrywaliśmy w dużym live roomie, chcieliśmy, żeby miały dużo powietrza i brzmiały bardzo naturalnie. Brzmienie zostało wykręcone po prostu z bębnów, bez stawiania na sample i podbijanie tego, ile wlezie. Gitary nagrywaliśmy chyba na pięciu różnych wzmacniaczach i kolumnach. To wynikało z zajawy na to, żeby zrobić to inaczej, bardziej po staremu i wycisnąć z tego coś spoko. Naszym zdaniem wyszło super, ale faktycznie w porównaniu z większością współczesnych produkcji może wypadać bardziej płasko, zwłaszcza słuchane na popularnych sprzętach typu głośnik Bluetooth czy nawet telefon. Po czasie stwierdziliśmy, że jednak można by dodać trochę głębi i przy kolejnej płycie na pewno postawimy na bardziej nowoczesne brzmienie, ale nie na full cyfrę.

G.P: Cyfra to z kolei coś, co niejako jest utożsamiane z brzmieniem metalcore’a. Wysoka kompresja, triggerowane bębny, a przede wszystkim, wykorzystanie procesorów gitarowych to niemal znak rozpoznawczy. Jak wygląda to u was – czysto technicznie – na ile LastPenance na żywo to lastPenance z płyty?

Jurek: Cały świat zmierza ku cyfryzacji. Z muzyką jest nie inaczej. Każdy z odrobiną sprzętu może zrobić teraz całkiem nieźle brzmiące nagranie w domu. My zarówno na płycie jak i na żywo korzystamy z klasycznego setupu. Żywe bębny, lampowe wzmacniacze i kolumny to dla nas standard. Jeżdżąc z chłopakami z Pale Path korzystałem z triggera Wiktora, po czym kupiłem sobie taki na próbę i teraz z nim eksperymentujemy. Nie jesteśmy zamknięci na nowości czy uwspółcześnianie naszego setupu, ale zarówno na nagraniach jak i live cenimy brzmienie analogowych sprzętów.

G.P: Na płycie znalazło się trochę miejsca dla okazyjnie wplatanej elektroniki – rezygnujecie z tego live?

Jurek: Bynajmniej. Mamy przygotowane podkłady. Ja za bębnami mam ze sobą sampler. W uchu leci klik, a na przody idą wszystkie synthy i pozostałe efekty, do których brakuje rąk do obsługi.

G.P: Wkraczamy w końcową fazę roku, przed nami niepewne kolejne miesiące o dziwo zapełnione dużymi wydarzeniami koncertowymi. Krajodwiedzą m.in. Bullet for my valentine czy Bring Me the Horizon. Pomimo zdecydowanego otwarcia na taką muzykę w naszym kraju (wystarczy wspomnieć o koncertach EnterShikari na OpenerFestival, Parkway Drive na Orange WarsawFestival i innych), nadal mam wrażenie, że Polska – pełna fanów core’a, co widać w sieci, jest traktowana po macoszemu przez niezbyt okazałe frekwencje w klubach. Jak wygląda to z waszej perspektywy – wasza tegoroczna trasa pokazała, że w tej muzie drzemie siła i zainteresowanie, czy wciąż lepiej się z nią obnosić w Internecie? 

Jurek: Z koncertami jest bardzo różnie. Dla zespołu, który dopiero zaczyna to zawsze jest przeprawa, a pandemia w tym nie pomaga. Niełatwo jest teraz wypromować dobrze koncert. Niektórzy wciąż unikają wychodzenia do zatłoczonych miejsc, a osoby zajmujące się kiedyś organizacją koncertów albo czekają aż będzie to bardziej pewne albo porzucili to zajęcie, co zmusza nas do organizowania koncertów samemu przy współpracy z klubami. Na naszych kilku już wypadach w różne strony Polski widać jednak, że jest zainteresowanie. Nie zawsze udaje się ściągnąć dużo ludzi. Na większości koncertów mieliśmy jednak zadowalające wyniki, a widać było, że Ci, którzy przyszli na te mniej liczne wydarzenia, bawili się dobrze. Zawsze dajemy z siebie 100 %.

Michał: Od siebie dodam, że tak jak powiedział Jurek – z zainteresowaniem bywa różnie, a bez aktywności w sieci ciężko dotrzeć do ludzi. Trzeba dobrze wykorzystywać zarówno Internet jak i okazję do występów na żywo, aby przyciągać do siebie ludzi. Uważam jednak, że nic nie zastąpi kontaktu twarzą w twarz. 

Rozmawiał Grzegorz Pindor